BRUNECIK I BLONDYNEK
– Jeszcze i Ty połkniesz ten haczyk – powiedział Andrzej gdy zrobiłam mu awanturę,
że stale przesiaduje na turniejach.
– Chyba diabeł tam mnie nie zaciągnie, tak mi to zdążyłeś
już obrzydzić. Zerwę z Tobą, jeżeli się nie zmienisz – odparłam trzęsąc
się ze złości.
A jednak znalazłam się na turnieju, Ale nie uprzedzajmy faktów.
Następnego dnia byliśmy zaproszeni na brydża. W jednym z rozdań
partner się zagalopował i wepchnął mnie w przegranego szlemika.
– Mogłaś go wygrać – zauważył Andrzej.
– W jaki sposób ?
– Nie oddać lewy atutowej.
– Czyś Ty oszalał!
Atutowej?
– No to się załóż
– Bardzo chętnie. Jak wygrasz tego szlemika, idę na turniej,
ale jak przegrasz, bierzesz na pół roku rozwód z turniejami.
– Stoi – powiedział Andrzej i po rozłożeniu kart
zaczął rozgrywać.
Z pobłażliwym uśmiechem obserwowaliśmy jak zgrywał pierwsze
dziesięć lew.
Ale gdy doszło do końcówki (atu trefle):
|
|
|
◄◄◄ i dopiero teraz oddał lewę na kiera, jak urzeczeni patrzyliśmy
na to co się stało: ◄◄◄ – Coup de diable ! – triumfalnie obwieścił Andrzej. I tak za sprawą diabła, z lekka naburmuszona kibicowałam
Andrzejowi na najbliższym turnieju. Moje pierwsze wrażenie – nuda.
Grano zbyt powolnie i stanowczo za poważnie. |
|||
|
||||||
|
Poruszenie wywoływało dopiero rozwijanie protokółu po skończeniu
rozgrywki. W końcu i ja zaczęłam z ciekawością sprawdzać co inni osiągnęli z
tymi samymi kartami.
Pełno tu było niespodzianek. Raz na przykład Andrzej dostał bombę
w karcie.
– No teraz wygra ładnych parę punktów – pomyślałam,
gdy zalicytował szlemika w kara i wygrał go z nadróbką. Jednak po otworzeniu
protokółu okazało się, że wynik jest bardzo słaby, bo większość wylicytowała i
wygrała szlema.
Bawiło mnie również gdy od
czasu do czasu partner licytującego mówił „sztuczna”. Jak mi
wyjaśniono jest to ostrzeżenie, że np 1© nie oznacza kierów. Na ogół niezbyt często żonglowano
tą sztucznością. Pod tym względem wyróżniła się jedna para. Obaj bardzo młodzi
i nieśmiali. Zwłaszcza pucułowaty blondynek. Jego partner, czarny jak cygan,
też wyglądał na początkującego.
W pierwszym zaraz rozdaniu, w którym u nas licytowano by po
prostu:
1♠ |
3♠ |
oni
zgłosili wpierw po dwie odzywki sztuczne. Już byłam pewna, że wyjdzie z
tego jakiś klops, lecz w końcu zalicytowali 4♠. |
4♠ |
pas |
Zaciekawiona czy im się to dalej będzie udawało, przesiadłam się
za nimi do sąsiedniego stolika. Oblężony już był przez kibiców. Nic dziwnego.
Grali tam dwaj mistrzowie znani z sukcesów w kraju i zagranicą.
– Ci dadzą im łupnia – pomyślałam widząc stremowane
miny młodziaków.
W pierwszym rozdaniu mistrz otworzył 1♠.
– Kontra – nieśmiało powiedział brunecik.
Drugi mistrz błyskawicznie skoczył na 3♠.
Blondynek zawahał się chwilę i spasował. Spojrzał przy tym na mnie
tak bezradnie, że aż mi go żal było. Nastąpiły dwa dalsze pasy.
Chociaż mistrz leżał bez dwóch za 200, zadowolony powiedział:
– Udało się!
Przeciwnicy mieli 10 lew z góry w kierach.
Tymczasem jego partner rozwinął protokół:
– Prawie zero – skrzywił się kwaśno. – Tylko
jedna para grała 4©. Nie tak łatwo wylicytować końcówkę na 22 miltony.
Tobie wciąż się wydaje, że grasz przeciwko Chiaradii z Forquetem.
Blondynek oblał się pąsem
po same uszy i drżącą ręką wyciągnął karty z następnego pudełka. Postaram się
odtworzyć rozkład tak jak go zapamiętałam: