ANABIS |
5 XII 2002 |
Zagadka litery „ą”
Dlaczego wymawiamy ją jako ‘o
nosowe’, a nie jako ‘a nosowe’ ?
Dlaczego w żadnych podręcznikach nikt
nie raczy wyjaśnić tego dziwolągu ?
Dlaczego nie próbujemy zmienić tej litery
na ‘o z haczykiem’ ?
Nasi pedagodzy od języka uwielbiają styl autorytatywny
– tak jest, i basta; nie należy się dziwić.
Tymczasem dziecko dopiero uczące się
pisać JUŻ SIĘ DZIWI i niekiedy próbuje pisać ‘o z haczykiem’
(bardzo inteligentnie!) – a w końcu ogłupione
przez dorosłych („To nie jest po polsku”) przestaje dziwić się
i pytać. A rzekomo chcemy mieć dzieci inteligentne ?
A oto jak ongiś sam sobie tłumaczyłem
tę zagadkę:
Kiedy wprowadzano język polski w
piśmie, obawiano się że litera ‘O z haczykiem’ będzie
się mylić z bardzo podobną literą łacińską Q (a łacina była przecież
wówczas powszechnie używana).
Dopiero znacznie później znalazłem
wyjaśnienie, i to w jakimś bardzo starym podręczniku gramatyki (nie pamiętam
już w którym), w dodatku ukryte jako jedno zdanie w rysie historycznym:
Otóż podobno na początku wymawiano literę ‘ą’
jako ‘a nosowe’ (!)
Potem wymowa się zmieniła, a pisownia pozostała jak zwykle w
tyle.
Jakim cudem to ustalono
? Dlaczego nic na ten temat się nie pisze ? Dlaczego
nikt nie zadał takiego pytania w licznych kącikach językowych
?
Okazuje się że ustalenie iż tak wymawiano nie było wcale tak trudne.
Po prostu wystarczyło zwrócić uwagę na rymowanie w starych wierszach. IX 2010
A teraz kolejne pytanie:
Dlaczego nowożytne komisje ds języka
polskiego nie zaproponowały pisowni ‘o z haczykiem’ ?
Niekoniecznie obligatoryjnie
! można przecież zaproponować to jako pisownię równie dobrą
– jak to się obecnie mówi: opcjonalną. Zgodność pisowni z wymową
jest w tym przypadku bez wątpienia czymś dobrym. Jak długo dzieci będą nas
zawstydzać samorzutnym pisaniem ‘o z haczykiem’ ?
Trzeba jednak stwierdzić, że komisje tyle
razy wprowadzały różne bzdurne „normy”, że zbyt niebezpieczne
jest pozostawianie takich kwestii w ich rękach. Najlepiej by zmiany zachodziły
samorzutnie, wedle upodobań piszących, a komisje ograniczały się
tylko do proponowania.
Walka ze zdwojeniami
Kiedyś
pisano (i zapewne mówiono): kassa, illustracja, officer itp.
W pośpiesznej niedbałej wymowie
brzmiało to zapewne jak dzisiejsze: kasa, ilustracja, oficer,... i w końcu tak właśnie zaczęto permanentnie wymawiać i
pisać. Podobnie stało się z wieloma innymi zdwojeniami – a wszystko
przez pośpiech i niedbałość. Nie stało się nic strasznego, a może dobrego – bo jest nieco łatwiej i prościej (nb
słowa: kassa, illustracja, officer – nadal są zrozumiałe).
I wszystko byłoby OK, gdyby nie nasi
mentorzy językowi !
Kiedy odkryli zjawisko zanikania
zdwojeń, zapieli z zachwytu nad własną mądrością i rzucili hasło „Likwidujmy zdwojenia!” (Przypomina to jako żywo katastrofalne
experymenty socjalistów: skoro Marx naukowo „udowodnił” nieuchronność
rewolucji proletariackiej, należy „iść z postępem”,
czyli – robić wszystko by ją wywołać).
Występuje
więc mentor–naukowiec
w telewizji i zupełnie poważnie twierdzi, że słowo „miękki”
należy wymawiać „mięki”. Dlaczego ? Ano bo
w języku polskim jest tendencja do redukcji zdwojeń. Pada pytanie, jak należy wymawiać
„lekki”, a nasz naukowiec tym razem o dziwo nie redukuje zdwojenia,
lecz każe mówić ”lekki”. Dlaczego ? Ano
żeby nie pomyliło się z „lekami” ! (autentyczne)
Nie dajmy się zwariować taj logice
(za takie uzasadnienia prawdziwy profesor wyrzuca
studenta za drzwi). Zachowujmy zdwojenia wszędzie tam, gdzie zgodne są z
naszym poczuciem językowym, a obowiązkowo w wyrazach obcego pochodzenia.
Jeśli zdwojenie z czasem zaniknie, niech stanie się to w wyniku naturalnej
ewolucji obyczajów językowych, a nie za podszeptem rewolucjonistów.
Mentorscy naukowcy
popsuli już mnóstwo wyrazów. Na całym świecie pisze się „Mississippi”,
a w polskich atlasach „Misisipi”. Na całym świecie pisze się
„millennium”, a w Polsce „milenium”.
Ignorujmy te nonsensowne
pomysły. Nie dajmy się traktować jako durnie, którzy nie potrafią wymówić
„pp” w „Mississippi”, ani „kk” w
„miękki”. Ostatecznie nie jesteśmy profesorami.
Dystyngowany idiota
Po ułożeniu kilku znośnych wierszy kabaretowych
posłałem link do nich (ten) na stosowną grupę dyskusyjną (może się komuś przydadzą). Po
kilku dniach zajrzałem ponownie i zobaczywszy kilka wypowiedzi, zachowałem
się, jak idiota – przeczytałem je (choć już dawno przekonałem się,
że nie warto czytać niczego w zwykłych grupach dyskusyjnych, a conajwyżej
wstawiać infolinki.
Wypowiedzi były jak zwykle (tzn
„ni przypiął ni przyłatał”), ale jedna dość mnie zdumiała. Nazwano
mnie mianowicie (uznając zresztą wiersze za ‘poprawne’)
„dystyngowanym idiotą”. Rozumiem, że „idiotą” (zasłużyłem
na to czytając wypowiedzi), ale dlaczego „dystyngowanym”
?! Przecież wiersze nie tylko nie były dystyngowane, lecz nawet
wręcz przeciwnie.
Najpierw
przypomniało mi się opowiadanie pewnego pana pilnującego wnuczka w piaskownicy:
Zasiadła koło mnie bardzo młodziutka
parka. On zaczął lżyć ją najgorszymi słowami i wyzwiskami, a ona nic. W
końcu nie wytrzymałem i zwróciłem się do niej: „Jak możesz pozwolić, aby tak do Ciebie mówiono i tak Cię
traktowano?”. Nie, nie obsypała mnie wyzwiskami za wtrącanie się
– lecz bardzo grzecznie powiedziała: „Pan jest taki nienowoczesny!”.
|
Przez analogię pomyślałem sobie,
że jestem zbyt „dystyngowany”, ponieważ moje wiersze mają za
mało mięsa, są zbyt staroświeckie. Wprawdzie w jednym jest „kurwa” i „zajebiście” – ale cóż
to dziś nadzwyczajnego; pozatym widać, że użyłem tych słów nie dla szoku.
lecz dla komicznego kontrastu.
Ale przypomniało
mi się jeszcze jedno zdarzenie – konkurencyjne:
Bardzo stary pan kupował coś w
kiosku, a ponieważ kilku nastolatków za nim solidnie przeklinało
(między sobą), nie wytrzymał – odwrócił się i powiedział:
„Panowie, jak tak można?”. Reakcja była grzeczna i równie
zdumiewająca: „Panowie to byli przed wojną”. |
Skoro zwrócenie się do kogoś per
pan jest obraźliwe, to „dystyngowany” musi być wyzwiskiem !
I taka jest chyba prawda (nie kłócąca
się zresztą z interpretacją pierwszą). Rozumiecie chyba sami, że do młodych
ludzi (po otaxowaniu czy przypadkiem nie są to „młodzi starzy”,
czyli po kindersztubie) należy zwracać się wyłącznie per ty, okraszając
to porcją wulgarności. Inaczej się obrażą.
Ze 2 razy to przetestowałem. Np
na pytanie „Czy długo Pan czeka?” (zwykły
idiotyzm przystankowy) odpowiedziałem: „A ... to
wie. Czy myślisz ..., że. patrzyłem
na zegarek?” – i wcale się nie obraził, a nawet twarz mu rozpromieniła
się zachwytem („nie żaden zgred, lecz zajebisty facet”).
Polskie funkcje trygonometryczne
W II Rzeczpospolitej
próbowano spolszczać niektóre wyrazy cudzoziemskie. Także w trygonometrii:
|
sinus |
= |
wstawa |
|
secans |
= |
sieczna |
|
tangens |
= |
styczna |
|
|
cosinus |
= |
dostawa |
|
cosecans |
= |
dosieczna |
|
cotangens |
= |
dotyczna |
|
Funkcje
secans (= 1 / cosinus) i
cosecans (= 1 / sinus)
nie wiadomo dlaczego zniknęły kompletnie z podręczników. Jasne, że
można się bez nich obejść (zresztą bez cotangensa
też), ale wypadałoby przynajmniej je wymienić. Dla rekompensaty można
by mniej zawracać głowę uczniom nieustannym „wałkowaniem”
tożsamości trygonometrycznych (równie idiotyczne jak „kucie”
tabliczki mnożenia).
Okazało się jednak że nazwy te wprowadził już około 200 lat temu Jan
Śniadecki. Nie przyjęły się, ale jak widać od czasu do czasu próbowano je
reaktywować.
O nieanonimach i anonimach
Manufarzysta Nuchim procesuje się
ze swoim byłym wspólnikiem.
Dwa dni przed rozprawą kupiec radzi
się swego adwokata.
– Panie mecenasie, a może by
tak posłać sędziemu tłustą, tuczoną gąskę z moją wizytówką
?
– Czy pan oszalał
? Sędzia Bielecki to człowiek nieprzekupny. Zaprzepaści pan całą
sprawę.
Proces odbył się i trybunał przyznał
Nuchimowi żądaną w pozwie kwotę.
Kupiec zjawia się ponownie u adwokata:
– Panie mecenasie, ja panu
zdradzę jeden sekret. Ja pana nie posłuchałem i sędzia otrzymał ode
mnie gęś.
– Niemożliwe !
– Wszystko jest możliwe. Słowo
daję, że tak zrobiłem. Tylko z tą różnicą, że do paczki z gęsią włożyłem
wizytówkę mojego byłego wspólnika.
Z „Przy szabasowych świecach”
Horacego Safrina
Bardzo pouczająca anegdota, z której
wiele wynika (wyszedłby z tego spory felietonik).
M.inn. to że
anonimy atakujące kogoś mogą być wysyłane przez niego samego !
Po co? Aby zaskarbić sobie przychylność
opinii publicznej. Np przed wyborami.
Słabość i silność
Typowym argumentem przeciwko nietypowemu
słowu jest: „To nie stoi w słowniku”, a więc: „Nie ma takiego
słowa. To nie po polsku”. Jest to typowy wywód czytelnika jednej
książki, któremu wydaje się, że zjadł już wszystkie rozumy – tak
jest i basta. Zresztą specjaliści od języka nie są wcale o wiele lepsi
– po prostu przeczytali więcej książek, a
skoro „nie stojało” w tych książkach, więc...
Tymczasem gdyby przyjąć taką argumentację,
to język wcale by się nie rozwijał. Pozatym w języku też panuje moda, a
moda jak wiadomo zmienna jest. Nawet w okresie 10 lat można zaobserwować
jak niektóre słowa i zwroty pojawiają się, zanikają, znowu pojawiają itp
– i to wcale nie neologizmy.
Weźmy takie słowo jak „silność”. Każdy je zrozumie, choć w słowniku
próżno by szukać.
Ale tylko we współczesnym słowniku.
Po zajrzeniu do starych, wielkich słowników słowo to o dziwo znajdujemy
– kiedyś było w powszechnym użyciu, obecnie jest „niemodne”,
ale nadal istnieje !
Najciekawsze
że po zajrzeniu
do wielkich słowników języka angielskiego znajdujemy „strongness”.
I z pewnością każdy je zrozumie. Bez
zaglądania do słownika.
ANABIS |
14 XII 2002 |
Tyrania
solna
Solenie to chyba najbardziej rozpowszechniony i zakorzeniony
nałóg w Polsce. Solą prawie wszyscy i prawie wszystko. Odruchowo. Często
bez sprawdzania (a nuż już posolone?). I z dawien dawna.
Weźmy jakąkolwiek książkę kucharską. Autorka może zapomnieć
o wielu rzeczach, ale nie o soleniu.
W książce Lucyny Ćwierczakiewiczowej wiele przepisów kończy
się słowami „posolić do smaku”. Słone = smaczne, niesłone = niesmaczne, smaczność = stężenie soli. Inne smaki nie istnieją
(pardon... jest jeszcze słodzenie, też często do obrzydliwości).
Wyrabianie nałogu solenia zaczyna się we wczesnym dzieciństwie.
Mamusia (jak jej mamusia) mówi troskliwie do swojej pociechy:
„Posól sobie, żeby było smaczniejsze”, i zgoła nie jest ważne
czy jest to już dostatecznie słone, bo jak się posoli napewno będzie jeszcze
smaczniejsze.
Wiele ucierpiałem od solnej tyranii – mnóstwo razy
smak potrawy zagłuszony był solą; niekiedy do takiego stopnia, że aż parzyłem
sobie usta i rezygnowałem. A oto dwa typy przygód solnych:
1) |
Podczas wakacji stołujemy się w pensjonacie. Wszystko jest
oczywiście solidnie posolone – nawet poranna zupa mleczna! Reklamuję „Po co tak strasznie solicie? Przecież
każdy sam może sobie dosolić!”. Zgadzają się ze mną, ale wkrótce ustępują
pod naporem kontrreklamacji innych stołowników, którzy chcą żeby od
razu było posolone (czytaj: przesolone). Obserwuję sąsiada, który zaczyna
jeść poranną – słoną! – owsiankę. Po
pierwszej łyżce sięga po solniczkę. Mało mu! |
2) |
Wakacje nad morzem. Kupujemy świeże ryby i umawiamy się z gospodynią,
że nam je usmaży po powrocie z plaży. Zapominam poprosić o niesolenie
i oczywiście ryby zostają przesolone. Nic już nie
mówię, a gospodyni zaczyna roztaczać przed nami obrazek, jak smacznie
by je przyrządziła, gdyby miała więcej czasu. Moczyłaby je całą dobę w
słonej wodzie, tak aby sól przeniknęła do wszystkich
zakamarków. I wtedy dopiero byłyby naprawdę smaczne! Rozumiecie więc dlaczego nie
może być by „każdy sam sobie dosalał”. |
Nie udało mi się dojść przyczyn nałogu przesalania.
Mój znajomy twierdził, że to dziedziczony nawyk ubogich warstw
ludności. Rzadko mogli pozwolić sobie na mięso, więc tęsknotę za nim
nadrabiali podnietą uzyskiwaną silnym posoleniem. Może.
Ja – z natury przekornik – nauczyłem się solić z
umiarem, i to dopiero po spróbowaniu. Dzięki temu odkryłem,
że wiele potraw lepiej smakuje w ogóle bez soli. Ugotujcie np kartofle w mundurkach.
Dlaczego dawniej
tak ceniono korzenie
W wielu podręcznikach historii można wyczytać jakim to wzięciem
cieszyły się w Europie z 700 lat temu przyprawy korzenne. Były przywożone
z dalekich krajów, drogie i bardzo cenione.
Dlaczego ? Tego już historycy nie piszą. Dlaczego
nie piszą? Bo tak było i już; nie dziwić się i basta.
W jednej tylko książce !! (niestety,
zapomniałem w jakiej)
znalazłem wytłumaczenie:
Otóż dawniej jesienią następowało masowe bicie wieprzy,
bo ówczesna produkcja rolna była zbyt niska by można było zmagazynować
dla nich pokarm na zimę. Z braku lodówek mięso stopniowo się psuło i na wiosnę
było już porządnie smrodliwe. A jeść trzeba było. A zjeść można było dopiero
po solidnym przytłumieniu nieświeżości ostrymi przyprawami.
Tę ciekawostkę warto zapamiętać. Jeśli w restauracji podadzą
wam kotlet nadspodziewanie silnie i obficie przyprawiony
– oczyśćcie kawałeczek z dodatków i sprawdźcie czy nie zepsuty (dwa
razy to mnie ustrzegło). Tak samo kiedy podają wam
tatar już – wbrew zwyczajowi – zaprawiony. Ogólnie: im coś
bardziej „pikantne”, tym większa groźba że
zepsute i przyprawione dla kamuflażu.
Kto jest niewybredny
Kiedyś zacząłem chodzić z dzieckiem na obiady do okolicznej
restauracji. Były niedrogie i niemal jak domowe, więc
bardzo sobie tę wygodę chwaliłem. Po kilku tygodniach coś się zaczęło
psuć – obiady były coraz gorsze, a jednocześnie
na coraz większej ilości stolików stały butelki z wódką. Jeszcze tydzień
i zmuszony byłem zrezygnować – tego już nie można było jeść. Poszedłem
do ajentki (częsta forma własności w PRLu) i rozżalony pytam się o przyczynę.
A oto odpowiedź:
Wcześniej nie miałam pozwolenia na serwowanie
alkoholu. Teraz już mam. Zarobek z tego bardzo duży. A jedzenie
? Jak wypiją to niczego nie czują i zjedzą byle co.
Więc po co mam się wysilać.
O mniejszą ilość posłów
Nadmierna ilość posłów to wielki ciężar
dla wszystkich. Przed Chlestakowem (z „Rewizora”) pędziło
35.000 kurierów – tyle samo co posłów gminnych
we współczesnej Polsce. Korzyść z posłów jest wątpliwa. Zresztą, jak tam
korzyść – osiągnięciem byłoby zmniejszenie strat!
A oto pomysł gdzieś przelotnie wysunięty
przez jakiegoś „szarego” człowieka:
Powołujemy taki procent posłów jaki
procent obywateli uczestniczył w wyborach!
Logiczne, sprawiedliwe – i conajmniej
50% oszczędności!
I bardziej demokratyczne! – bo każdorazowo
lud ustala liczebność przedstawicielstwa.
Zagrożenie gazociągowe
Kilka lat temu licznie pisano w polskiej
prasie nt gazociągu do transportu gazu z Rosji
przez Polskę (nb dyskusja ucichła i dotąd nawet nie wiem, czy ten gazociąg
zbudowano). Pisano nieustannie o zagrożeniu dla Polski przez uzależnienie
się od Rosji. Zdrowy rozsądek mi podpowiadał, że bardziej będzie zagrożona
Rosja przez Polskę ! (jeśli pozwolę sąsiadowi
przeprowadzić wodociąg przez mój ogródek, to chyba sąsiad będzie bardziej
zależny ode mnie niż ja od niego). Rzucałem się do gazet w
nadziei, że ktoś w końcu poruszy tę kwestię. I nie doczekałem się.
A przecież jeśli nawet mój pogląd był głupi, to z pewnością nie byłem w
nim osamotniony. Dlaczego więc publicyści nic nie napisali o narzucającym
się zagrożeniu odwrotnym? Choćby po to, aby to wyśmiać.
Odmiana nazwisk obcych
Spróbujmy poodmieniać
takie nazwiska jak:
Remarque, Braque, Luke...
M |
kto? |
Remarque |
Wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale...
Mentorzy językowi „każą” pisać Narzędnik: Remarkiem. Zapewne wymyślili
zasadę, że po samogłosce (?apostrofie)
nie wolno pisać zmiękczającego „i” – bo... (?) Polak
jest zbyt głupi, by potrafił to właściwie odczytać, albo... (?) licho
wie co jeszcze. Kto
tu jednak jest naprawdę głupi ? |
D |
kogo niema? |
Remarque’a |
|
C |
komu? |
Remarque’owi |
|
B |
kogo widzę? |
Remarque’a |
|
N |
kim? |
Remarque’iem |
|
M |
o kim mówię? |
Remarque’u |
|
W |
o ty mój ! |
Remarque’u |
Skąd się wzięły
zsypy na śmiecie ?
Okropny wynalazek, zastosowany
chyba we wszystkich „blokach” zbudowanych w późnym PRLu.
Siedlisko smrodu i brudu
(bo niema sposobu, by to porządnie umyć), szczurów i karaluchów; a
otworzenie pokrywy dla wrzucenia śmieci to nieuchronne wionięcie tego
wszystkiego w twarz.
Oszczędność budowlana? – odwrotnie ! Wygoda?
– wątpliwa i niewielka. Po co więc to robiono ?
Posłuchajcie:
Miałem znajomego, który w ramach „awansu społecznego”
przywędrował ze wsi do W–wy. Kiedy wybierał się do rodziców na
wieś, prosiłem go zawsze, by przywiózł prawdziwych jajek, warzyw,... co tylko zdoła unieść
– a przy płaceniu nie
będę bynajmniej skąpy (i nie byłem). Przywoził, i owszem, ale ciągle za
mało, bo tyle tylko ile zmieściło się w... teczce–dyplomatce.
Prośby by wziął dużą torbę na zakupy nie skutkowały,
a w końcu wyznał, że wstydzi się pojawiać w swojej wsi z torbą, bo „co
o nim ludzie pomyślą?”, natomiast z dyplomatką
wygląda jak pan z miasta.
Nie wierzyłem mu – wydawało mi
się, że sobie to tylko uroił z kompleksu. Aż w końcu odkryłem
że w w moim bloku mieszkają ludzie (też ze wsi), którzy nawet do
zsypu na piętrze udają się chyłkiem – a jak „przyłapie
się” ich z wiadrem śmieci w ręku, są bardzo zawstydzeni. A cóż dopiero,
gdyby musieli chodzić do śmietnika na dworzu!? Chybaby to ciężko odchorowali.
I tak wyszło szydło z worka: prawdopodobnie
większość tych co decydowali o budowie i kształcie
bloku też pochodziła z awansu społecznego (nagminne w PRLu), a jaki to
awans kiedy człowiek musi paradować ze śmieciami. Toż to wstyd i hańba wyrzucać
śmiecie – to miasto, a nie wiocha.
W W–wie przy Placu Powstańców jest
budynek wybudowany w PRL jako „Dom Chłopa” – od dawna jednak
po prostu zwykły hotel „Gromada”. Wygląda zupełnie zwyczajnie,
a tylko frontowy narożnik jest dość dziwny – lekko ścięty, wyżłobiony
i wysadzany złocistymi płytkami.
STOP: Czy pojęliście aluzję?
Podobno architekt tego dowcipu miał spore nieprzyjemności.
Obrzydliwi obleśnicy – najstosowniejsza nazwa !
Nie
„gej” czy jeszcze inaczej, lecz – „obleśnik” ! Jest
to najstosowniejsze określenia, albowiem:
1) |
Angielskie „gay” znaczy mniej więcej
„obleśny”
(np a gay old man = obleśny staruch). |
2) |
Tymbardziej że nazwali się celnie, choć zbyt łagodnie – bo
to co wyprawiają między sobą jest o wiele bardziej obrzydliwe, niż zniesie
najbardziej perwersyjna wyobraźnia postronnych |
Nie ulega wątpliwości, że stanowią silne zagrożenie dla
dobrych obyczajów i dla naszych dzieci.
Zero tolerancji ! zero kontaktów ! a
ich miano najlepiej poprzedzać słowem „obrzydliwi”.
Niech
żyją w ciemnym podziemiu, i to bardzo głębokim. I wyłącznie za swoje pieniądze !!
Protesujmy przeciwko jakiemukolwiek
upublicznianiu ich i obdarzaniu z kas publicznych.
ANABIS |
7 II 2003 |
Standard
i inteligencja w internecie
Kiedy kilka lat temu poznajomiłem się w
końcu z internetem, natknąłem się na częste apele, by pisać teksty w kodzie
ISO-8859-2. Wkrótce jednak odkryłem, że w plikach internetowych jest klauzula
podająca kod w którym tekst jest napisany, a czytnik tych plików (tzw
przeglądarka) z tej klauzuli korzysta. Po cóż więc były te apele? Wysłałem kilka
emaili pod rzekomo kompetentne adresy, lecz nie doczekałem się
sensownego wyjaśnienia. Wszyscy jak jeden mąż napisali
„bo to standard” i tyle.
Później miałem więcej podobnych przygód
(udzielano różnych porad i wyjaśnień bez uzasadnienia, i w dodatku fałszywych)
i dziś ostatecznie mogę stwierdzić: średnie IQ internetowców wcale nie
jest wyższe niż nieinternetowców ! (choć JKM
kilka razy twierdził, że jest przeciwnie).
Odkryłem ponadto dlaczego tekst zajmuje
zazwyczaj tylko kawałek ekranu, a reszta przeznaczona jest na menu, inne
teksty czy wreszcie tzw ozdobniki i bajery – co
oczywiście utrudnia skupienie się na czytaniu. Otóż obserwacja młodych
internetowców wykazała, że oni tekstu nie czytają! lecz
tylko oglądają! Jedno–dwa zdania i stuk–puk
– przełączenie na coś innego. Jasne więc, że menu musi być na wierzchu,
by można było szybko się przełączyć. I tak dalej.
Z przygód kolejkowych
Już niemal zapomniano o powszechnym w
PRL „staniu w kolejce”, i to często nie
kilkuminutowym, ale kilkugodzinnym. Jedną z cech psychologii tłumu
kolejkowego jest „Byle do przodu”. Nieważne czy to przyśpieszy
czekanie – ważne żeby „posunąć się do przodu”, bodaj o jeden
krok.
W latach 1970 dokonałem nie byle jakiego
wyczynu. Stojąc na letnich wakacjach w 200–osobowej (!) kolejce po chleb, dotarłem w końcu do drzwi sklepowych.
W środku było aż kilkadziesiąt osób, a więc bardzo ciasno i duszno (wiadomo:
„byle do przodu”). Wstrzymałem więc posuwanie się kolejki (po
prostu nie wchodząc do środka) i doprowadziłem do niemal całkowitego
opróżnienia sklepu. Jednak nie osiągnąłem optymalnego minimum (3 osoby
w sklepie), bo po pół godzinie „kolejkowcy” za mną przybrali
groźną postawę – pełne oburzenia okrzyki zarzucały mi, że to przeze
mnie stoją tak długo po chleb, bo... „nie posuwam
się do przodu”.
Oczywiście jak „zwolniłem”
kolejkę, natychmiast sklep został z powrotem zapchany.
Co było pierwej ?
Od wieków trwa spór materializmu z idealizmem. Padają różne
argumenty, ale najniezwyklejszy podał Stanisław Lem jest w
„Dziennikach Gwiazdowych” Ijona Tichego, Podróż czternasta:
Budynek stacyjny jak wymarły, dokoła ani żywego
ducha. Wziąłem kubełek i poszedłem się rozejrzeć, czy nie mają tu jakiegoś
lakieru. Chodziłem tak, aż usłyszałem sapanie. Patrzę, a za budynkiem
stacji stoi kilka maszyn parowych i rozmawia. Zbliżyłem się.
Jedna mówi:
– Przecież to jasne, że chmury są formą życia
pozagrobowego maszyn parowych. Otóż zasadnicze pytanie brzmi: co było pierwej – maszyny parowe, czy para
wodna? Ja twierdzę, że para!
– Milcz, przeklęty idealisto – zasyczała
druga.
Sami z siebie się śmiejecie ?
Niektórzy ludzie przysłuchując się obradom
Sejmu dochodzą do wniosku, że jest to grono durniów.
Niewykluczone, ale
– do identycznego wniosku
dochodzi się obserwując obrady i uchwały każdego zbiorowiska. Obserwowałem
to tak wiele razy (albo zaśmiewałem się czytając podjęte uchwały) i tyle
razy mi to opowiadano – że musi to być prawdą.
A oto trzy przykładowe zasłyszane opowieści:
1) |
Zebranie Rady Rodziców. M.inn. będzie wybrany nowy Przewodniczący, bo kończy się kadencja.
W trakcie wychodzi na jaw, że Przewodnicząca dotychczasowa bezczelnie wszystkich okłamała.
Nikt jednak kłamstwa nie zauważa (albo milczy). Przewodnicząca zostaje wybrana
ponownie. |
2) |
„Do apteki wtoczył się plugawy
pijak i klnąc odepchnął kilka kobiet od okienka, by szybciej kupić. |
3) |
Byłem delegatem (było to jeszcze w
PRL) na sejmiku spółdzielni mieszkaniowej. Zarząd odczytał nadesłany
(przez władzę wyższą) projekt uchwały – jaskrawo niekorzystnej i
dla członków i dla Zarządu. Zarząd odczytał uchwałę w ten sposób, że widać
było iż nie chce by przeszła, ale boi się oznajmić
to wprost, więc tylko daje delegatom do zrozumienia „nie uchwalajcie
tego”. Wstałem i pomogłem Zarządowi wygłaszając filipikę przeciwko.
Czy coś pomogło ? Gdzie tam ! Uchwała
przeszła niemal jednogłośnie. |
Nigdy, powtarzam to – NIGDY
– nie spotkałem się z sensownymi obradami i uchwałami – wyjąwszy
małe grono (2–4) znających się na rzeczy osób. Tak więc podczas transmisji
obrad Sejmu telewizja powinna wyświetlać nieustannie planszę:
„No i z kogo się śmiejecie
? Z samych siebie się śmiejecie !!?”
Dyscyplina pracy
Moja pierwsza praca (w PRL). Jak tu się
nie spóźniać, kiedy zaczyna się o 7 rano.
Przy pierwszym spóźnieniu Dział Kadr żąda bym napisał oświadczenie o spóźnieniu. Piszę więc: „W dniu tym–a–tym spóźniłem się do
pracy o 10 minut”. Niedobrze. Muszę podać przyczynę. Piszę więc: „W dniu
tym–a–tym spóźniłem się do pracy o 10 minut z powodu zaspania”.
Znowu niedobrze. Muszę podać przyczynę, którą mogłaby
usprawiedliwić spóźnienie. Pytam jaką?... Np że nie jeździły tramwaje. Piszę więc:
„W dniu tym–a–tym spóźniłem się
do pracy o 10 minut z powodu awarii komunikacji miejskiej”.
Po kilku kolejnych spóźnieniach (awaria w mieszkaniu, autobus, nagła
wizyta ciotki) mam już dosyć tych wygłupów. Piszę: „... z powodu zaspania”
i szybko z Działu Kadr uciekam. Kadry komentują to później następująco:
„Już nie może wymyślić żadnych wykrętów”.
O ładny charakter
pisma
Pierwsze zebranie rodziców pierwszoklasistów.
Nauczycielka chce, aby dzieci pisały
wiecznymi piórami, bo „długopisy psują charakter pisma”.
Zauważam, że moim rodzicom z tego samego
powodu nakazywano pisać tylko stalówkami.
Przypominam, że Wiktorowi Gomulickiemu
(„Wspomnienia niebieskiego mundurka”) z tego samego powodu
zabraniano używania stałówek, a nakazywano pisać gęsim piórem.
I nakoniec wyrażam
przypuszczenie, że w starożytności w trosce o ładny charakter
pisma zapewne nakazywano wykuwać litery dłutem w kamieniu.
Niestety, dowcip ten bardzo zaszkodził...
dziecku.
Jak kretyńsko argumentować
To nie takie proste! |
Nie o to chodzi! |
To nie to samo! |
Tak jest wszędzie! |
...
? |
To bardzo wygodne argumęty! Krótkie, zamykające dyskusję, dodające Ci splendoru (świadczą o głębokość twojego myślenia i rozległości twojej wiedzy) i... oczywiście prawdziwe:
To nie takie proste! Jasne – bo nic nie jest proste, jeśli wejrzeć w to dostatecznie głęboko.
Nie o to chodzi! Jasne – bo niemal nigdy nie można absolutnie ściśle stwierdzić, o co chodzi.
To nie to samo! Jasne – bo każde dwie rzeczy, sytuacje, problemy jakoś tam między sobą się różnią.
Tak jest wszędzie! Jasne – choć tylko gdy bronisz poglądu powszechnego (najbezpieczniejsze!).
Jeśli coś takiego usłyszysz, najprawdopodobniej Twój rozmówca jest durniem, więc nie warto dalej tracić czasu. Możliwe jednak, że mówi tak, ponieważ za durnia uważa właśnie Ciebie !
W teorii to brzmi sensownie, ale w praktyce...
19 XI 2006
Uzupełniamy listę o: |
To zależy! |
Nie ma
alternatywy! |
Tak – ale ..... |
|
To nie
to samo, więc nie o to chodzi. A w ogóle to nie takie proste, bo to zależy od
wielu rzeczy.
Więc nie
bez powodu tak jest wszędzie. A zresztą nie ma alternatywy.
ANABIS |
5 III 2003 |
G
W J – i inne dziwne litery
Z jakiejś beletrystyki dowiedziałem
się, że litery G nie było w bardzo wczesnej łacinie, a wymyślono ją ponieważ
dawał się we znaki brak dźwięcznego K. Mianowicie – wzięto literę C
(której, nie wiadomo zresztą dlaczego, używano
do wyrażania dźwięku K (tylko w kilku wyrazach łacińskich jest litera K) )
i dorobiono jej kreseczkę. Tak więc G jest dźwięcznym odpowiednikiem bezdźwięcznego
C = K.
Dotąd nie wiem natomiast skąd się wzięły litery J i W? ( nie
było ich w łacinie ! )
A w fontach komputerowych jest wprost
zatrzęsienie różnych dziwnych liter i znaków !
Kiedyś próbowałem zaspokoić swoją ciekawość
poszukując książki o literach i ich historii, lecz ku mojemu zdumieniu
okazało się, że takiej książki dotąd nie napisano! A szkoda.
Sny Wojenne (1981–82)
Po wydarzeniach w kopalni „Wujek”
miałem sen następujący:
Uciekam
ciemnym wieczorem po opustoszałych wąskich ulicach starszej części
centrum W–wy (tam gdzie mieszkałem w dzieciństwie). Uciekam przed
„Ludowymi Oddziałami Egzekucyjnymi”. Bramy oczywiście pozamykane;
w panice próbuję wdrapywać się na górę po gzymsach domów.
Wiosną 1982 przyśniło mi się coś przyjemniejszego:
Wychodzę z domu w słoneczny poranek
i podążam pod Pałac Kultury i Nauki w W–wie.
A tam stoi mnóstwo helikopterów z napisem „US Air Force”.
Ten
drugi sen opowiadałem skwapliwie w dowolnym towarzystwie.
Wszak
mogłem być przerażony inwazją kapitalistów na naszą „Ludową Ojczyznę”.
Radio „Wolna Europa”
od 1980
W
latach 1980–82 bardzo intensywnie słuchałem polskich audycji Radia
„Wolna Europa”.
Pracowałem w domu przy nastawionym sowieckim radiu
„Spidola” (podobno specjalnie
pomyślane do słuchania zagranicy!?) i cały program
wysłuchiwałem ze 3–4 razy dziennie.
Po
roku doszedłem do niezbitego (i później potwierdzonego) spostrzeżenia:
Radio
„Wolna Europa” ANI RAZU nie wyraziło się krytycznie o ustroju
PRL i innych państw „Obozu Socjalistycznego”. Krytykowano wyłącznie
osoby bądź decyzje, ale ANI RAZU nie podważono pryncypiów ustrojowych. NIGDY nie było pogadanki nt prawa parlamentarnego: jak powinna
wyglądać konstytucja państwa normalnego, jakie były polskie konstytucje,
jak powinna wyglądać praworządność. Krótko mówiąc brzmiało to tak:
„Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko zmienić ekipę rządzącą. Socjalizm
– tak, wypaczenia, akty przemocy itp – nie”.
Raz tylko „Wolna Europa” nadała prawdziwą
krytykę. Było to o niechwalebnej roli wojska we wprowadzeniu Stanu Wojennego.
Był to jednak tylko odczytany list Czytelnika z Polski, i w dodatku Redakcja
skwapliwie podkreśliła, że bynajmniej nie solidaryzuje
się z tezami listu.
Zastanawiając
się nad przyczynami tego stanu rzeczy, doszedłem do wniosku, który i dzisiaj
wydaje mi się słuszny:
Radio
„Wolna Europa” było agenturą komunistów. Wprowadzili tam swoich
ludzi, którzy nadawali teksty POZORUJĄCE walkę z socjalizmem i komunizmem,
a tak naprawdę – afirmujące !
Było
to i tańsze od wcześniejszego zagłuszania i rzecz jasna skuteczniejsze!!
Ongiś dotarł
do mnie (prywatnymi kanałami) komentarz jednego z wysokich notabli
PZPR na temat wydarzeń na Wybrzeżu w 1970: „Idioci. Komitetu strajkowego
się nie rozpędza. Komitet strajkowy się organizuje”. Zatem:
„RWE się nie zagłusza. RWE obstawia się swoimi”.
Znana historia
z „wtyczką” komunistów w „Wolnej Europie” (kapitanem
Czechowiczem) była tylko operacją kamuflującą, mająca na celu uwiarygodnienie
rzekomej opozycyjności RWE.
Tak więc uważam, że „Wolna Europa”
nie ma żadnych zasług w obalaniu komunizmu !
Raczej utrwalała niż obalała.
27 V 2003
Ukazała się książka Jerzego
Roberta Nowaka pt „Życiorysy bez retuszu – Kurier z Waszyngtonu”.
Opowieść o Janie Nowaku–Jeziorańskim
– wieloletnim dyrektorze sekcji polskiej Radia Wolna Europa. Z
recenzji w „Naszym Dzienniku” (20 V 2003) wynika, że wymienione
wyżej podejrzenia wcale nie są tak absurdalne, a nawet przeciwnie. Dodajmy,
że Jeziorański przejawiał bardzo silny anty antykomunizm;
przejawiający się m.inn. w zajadłym atakowaniu
bezkompromisowego Józefa Mackiewicza (który nb napisał kiedyś
książkę o działalności sekcji polskiej radia Wolna Europa (wydaną w podziemiu
PRL).
Pierwszy
samolot
Podobno to nie bracia Wright polecieli po raz pierwszy w 1903, lecz Clément Ader w 1897 przeleciał 300
metrów na skonstruowanym przez siebie samolocie
„Avion” z dwoma silnikami... parowymi. Stąd właśnie wziął się termin „avion”.
Nauczycielki pamiętają
o firankach !
Od dawna słychać regularnie deklaracje „sfer edukacyjnych”, że zreformują nauczanie w kierunku rozwijania umiejętności myślenia (oczywiście kosztem wpajania wiedzy encyklopedycznej). Jednak to co „sfery edukacyjne” wyprawiają, świadczy o czymś przeciwnym – główny nacisk kładziony jest na głupoty – i to niestety już od klas początkowych:
Ortografia
Poświęca się na nią znacznie więcej czasu niż na naukę
sensownego, ładnego i prawidłowego wysławiania się w mowie i piśmie.
A przecież ortografia jest umiejętnością najzupełniej podrzędną i pomocniczą
w nauce o języku ! Wkuwanie w uczniów (i to w
pierwszych klasach!) jej rozlicznych regułek jest
więc wysoce szkodliwe. To nie jest najważniejsze, to samo z czasem przyjdzie !
A nawet jak nie przyjdzie... lepiej
czytać coś dobrego z usterkami ortografii niż głupotę bez.
Muzyka
Kiedy słyszy
się dzieci śpiewające hymn polski na uroczystości zakończenia roku
szkolnego, ma się ochotę zapaść pod ziemię ze wstydu (za dzieci) –
śpiewają bowiem strasznie ! I wcale nie jest to ich wina, bo na
lekcjach muzyki większość czasu poświęca się na wiedzę o instrumentach,
rodzajach muzyki, nutach – tak jakby to było najważniejsze. A przecież
cała lekcja powinna być śpiewem – przyjemną nauką wydawania prawidłowych
dźwięków w należytym rytmie. Kiedyś tak było – dzieci po prostu
śpiewały, a nauczyciel przygrywał im na skrzypcach. Obecne lekcje muzyki
to nie nauka muzykowania, lecz przygotowanie do teleturnieju wiedzy
gadanej.
Łączenie
liter
Już od pierwszej klasy nauczycielka usilnie stara się nauczyć dzieci „poprawnego” łączenia liter, choć przecież jest to najzupełniej uboczna cecha pisma, która ujawnia się dopiero wtedy, gdy uczeń zaczyna pisać dostatecznie szybko (poza tym łączenie jest najzupełniej zbędne, co widać chociażby w piśmie drukowanym). Efekt obserwujemy podczas odrabiania lekcji: dziecko pisze wyraz (oczywiście każdą literę oddzielnie), po czym starannie wstawia połączenia między literami – „tak jak pani kazała”. Czysty idiotyzm.
Wydaje się, że główną przyczyną tych wynaturzeń celów nauczania jest niesłychana feminizacja sfer edukacyjnych. Jest bowiem cechą kobiet przywiązywanie wagi do nieistotnych, zewnętrznych atrybutów – bez wnikania w sedno sprawy. Oczywiście nie wszystkich, i w stopniu niejednakowym, ale feminizacja zawodów nauczycielskich silnie to zjawisko uwypukla i potęguje. Zwiększenie udziału mężczyzn (przynajmniej w górnej hierarchii) mogłoby to naprawić.
Na koniec anegdotka o mentalności kobiecej:
Pracowałem
kiedyś w pewnej instytucji, w obszernym pokoju, w wieloosobowym gronie z paniami.
Przez duże okna widać było tylko drzewa i niebo – bardzo ładnie. Jednak
panie uznały, że nie jest dostatecznie ładnie i wymusiły zawieszenie
firanek (choć ani słońce ani nikt inny nie zaglądał).
ANABIS |
31 Marca 2003 |
Pochody
pierwszomajowe
Dziś
to śmieszny folklor, ale w Polsce Ludowej to było coś
! Mieszkając w dzieciństwie w
centrum Warszawy w pobliżu ulicy Marszałkowskiej oglądałem osobiście
pochody w latach 1950. Od rana grzmiały megafony (hasła, pieśni, okrzyki
„niech żyją”), a potem przeciągały zorganizowane tłumy. Na samochodach
kiwały się wielkie kukły „podżegaczy wojennych” – Truman
i Churchill z cygarem.
Potem
pochody stały się znacznie skromniejsze, ale zawsze dość huczne. Aż nastąpił
Stan Wojenny i
wkrótce 1 Maja 1982.
Kiedy
rano podszedłem pod Plac Defilad przy Pałacu Kultury i Nauki nie wierzyłem
własnym oczom – wszędzie jak okiem sięgnąć dość pusto i cicho, a
tylko na jezdni ulicy Marszałkowskiej wąski szpaler manifestantów.
Wmieszałem się w tłumek młodzieży szykującej się do kontrmanifestacji. Faktycznie, wkrótce wyciągnęli
transparent z napisem „Uwolnić poltycznych”, lecz bardzo
wkrótce nadjechały od tyłu samochody ZOMO. Kontmanifestanci
(i ja wśród nich) rzucili się do ucieczki na drugą stronę pochodu. Manifestanci
widząc to zaczęli krzyczeć „Nie przepuszczać” i zwarli szeregi
biorąc się pod ręce, lecz nie starczyło im siły do zatrzymania kontmanifestantów,
tak że ZOMO obyło się niczem.
Co
uderzyło mnie w wyglądzie manifestantów?
Otóż
wyglądali raczej ponuro, nieradośnie mimo swego wielkiego święta, a twarze
ich były naogół nalane i obrzmiałe, mówiąc wprost – spasione. Zabawnie
to musiało wyglądać, gdy na zebraniach partyjnych śpiewali MIędzynarodówkę
(„Powstańcie, których dręczy głod”).
Opowiadano mi o dwóch skandalach
typu: akademia, MIędzynarodówka, przy słowach „Powstańcie, których
dręczy głód” młoda dziewczyna wybucha śmiechem patrząc na spasione
prezydium.
bolszewizm,
mienszewizm – skąd wzięły się te określenia
Na początku XX wieku wśród socjalistów
rosyjskich istniały dwa nurty: bolszewicy i mienszewicy.
Bolszewicy (rosyjskie bolsze znaczy
więcej) chcieli po prostu więcej socjalizmu, stąd też zwano ich
także maxymalistami. Mienszewicy (rosyjskie miensze znaczy mniej)
chcieli mniej socjalizmu, byli umiarkowani. Mienszewicy byli w zdecydowanej
większości ! Bolszewików było mało, ale nie mieli
żadnych skrupułów wobec własnego narodu, i ostatecznie zdobyli władzę
i krwawo ją ugruntowali.
Potem nadszedł czas na „poprawianie”
historii. Bolszewicy zaczęli twierdzić, że zaczęto ich nazywać bolszewikami,
ponieważ było ich od początku więcej (bolsze) niż mienszewików.
Zadziałało to tak skutecznie, że niemal zapomniano
o prawdziwym pochodzeniu słowa bolszewizm, i jeszcze dzisiaj najczęściej
spotyka się wylansowane przez bolszewików wyjaśnienie fałszywe.
ANABIS |
13 Kwietnia 2003 |
A
kuku – a właśnie, że wcale nie wymawia się tak jak się pisze !
Tak właśnie kukają mentorzy od języka
polskiego – wręcz zgrozą przejmuje ich fakt, że ktoś mógłby starać się
wymawiać po polsku mniej więcej tak jak jest napisane ( a to dopiero analfabeta! ).
Dziecku
które dopiero
uczy się czytać można ostatecznie pozwolić by jabłko wymawiało jak jabłko (bo inaczej utrudni mu się poznawanie
liter), ale jak najszybciej należy je przestawić na japko.
Jednak rację ma niewinne dziecko, patrzące na
sprawę bez uprzedzeń i kierujące się logiką.
Odmienność wymowy od zapisu powstaje
w znacznej mierze w wyniku trudności wyartykułowania właściwych głosek
w wymowie pośpiesznej – im szybciej mówimy, tym większe zniekształcenia.
Nie jest więc żadną immanentną cechą języka polskiego
wymawianie japko zamiast jabłko, lecz jedynie smutną koniecznością
„techniczną”. Łatwo to sprawdzić przysłuchując się ludziom
– im wolniej mówią, tym bardziej słychać jabłko. Czyżby wszyscy mówili nieprawidłowo?
Tak właśnie uważają mentorzy i wydają
nawet słowniki poprawnej wymowy. W ich mniemaniu nawet powolne, sceniczne
jabłko powinno być japkiem., a wszelkie próby wymowy dokładniejszej
uważają jeśli nie za błąd, to conajmniej za pretensjonalną
manierę człowieka źle wykształconego.
O internetowy słownik
języka polskiego
Coś takiego jest bardzo
potrzebna, ale nie „wstukane” pośpiesznie byleco, lecz
coś wnikliwego:
Etymologia.
Jest
niezbędna, bowiem do dobrego posługiwania się polszczyzną nie wystarczy
znać same suche literalne znaczenie. Dopiero etymologia
umożliwia wyczucie znaczenia słowa.
Archaizmy. Jest ich wręcz zatrzęsienie. Niektóre
są bardzo ładne, zasługujące na wznowienie.
Fixy. Są słowa występujące obecnie tylko
z przedrostkami (nikać, gląd, zór). Co oznaczają ?
– ?
i wiele wiele innych aspektów (odmiana,
wymowa, frazeologia, bliskoznaczność,...).
Jest to praca wręcz potworna i nie wydaje
się by kiedykolwiek mogła zostać zakończona. Dlatego
słownik powinien być tworzony przy współudziale (pomocy) wszystkich i
nigdy nie powinien zostać zamknięty (stale musi się modyfikować, uzupełniać
i aktualizować). Ważne jest przy tym, by prawo do wpisów nie zostało zmonopolizowane
przez językoznawców, bo wówczas zaczną oni niechybnie uprawiać jakąś
swoją mentorską „politykę językową”.
Już (2008) jest coś w tym rodzaju: http:/www.sjp.pl/ ale raczej prymitywne.
style='color:black;text-decoration:none;text-underline:none'>
Przed
Wyborami 1993 partia KLD (Kongres Liberalno–Demokratyczny) wywieszała
następuje hasło:
Milion nowych miejsc pracy.
Żadnych haseł. Tylko fakty.
Pewnego Obywatela tak to
zirytowało, że pozwał KLD do sądu (W–wa, Wojewódzki, I Cywilny, I
Ns 93/93) żądając m.inn. zaprzestania kłamliwej
propagandy, jako że KLD żadnych miejsc pracy nie utworzył. Sąd oddalił wniosek,
uzasadniając to mniej więcej tak: Powszechnie wiadomo, że KLD żadnych miejsc pracy nie utworzył, więc treść hasła
nikogo nie wprowadza w błąd, a ponadto Nie można dokonywać wykładni haseł wyborczych jedynie w oparciu
o logikę. Oczywiście ciężko polemizować z takim uzasadnieniem
(zresztą można wymyślić wiele innych za i przeciw), choć trzeba
stwierdzić, że gdyby w Polsce panowała zasada precedensu, wyrok ten
otworzyłby furtkę dla wręcz niesamowitej propagandy wyborczej, na zasadzie:
Jeśli coś jest oczywistym fałszem, to
głoszenie tego nie jest kłamstwem.
Procesowi towarzyszyły
pewne, nieco niezwykłe okoliczności „uboczne”:
1) |
KLD podnosił iż Obywatel nie jest stroną zainteresowaną
(!), więc nie może pozywać. |
2) |
|
3) |
W
tym celu powołano nawet Obywatela na świadka
(!!!), by ujawnił pod przysięgą, z czyjego poduszczenia
wnosi ten pozew. Jednak nie ugiął się i odmówił odpowiedzi. Jak widać,
najważniejsza było „kto?kim?” |
4) |
Przed procesem ani razu Obywatela
nie wylegitymowano (choć przecież mógł
„podszyć się” pod jakąś nieco znaną osobę, celem jej ośmieszenia).
Kiedy jednak przyszedł do sekretariatu po odpis wyroku, tam nieoczekiwanie
zażądano dowodu tożsamości, mimo iż wyrok był jawny i każdy powinien
mieć weń wgląd. |
5) |
Obywatel zawiadomił o tym zabawnym
pozwie dwie cenione przez niego redakcje. Jednak nikt się nie zjawił, a
jak później się okazało w jednej redakcji na warsztacie
było akurat smakowite morderstwo. |
A oto garść wspomnień człowieka nieco oblatanego..........
Nigdy ale to nigdy nie miałem kontaktu z
sądownictwem który brzmiałby logicznie. Zawsze odnosiłem wrażenie (także podczas
rozprawy sądowej), że jestem w domu wariatów.
Jest jeden jedyny wyjątek:
Kiedy pozwała mnie biblioteka o... zwrot
książki, zrobiło mi się wstyd i przed rozprawą zgłosiłem się do sekretarki
sędziny z oznajmieniem że pozew w całości przyjmuję. Rozprawa była minutowa:
moje oznajmienie + werdykt potwierdzający.
Jeszcze
gorsze były kontakty z adwokatami. Uzyskane porady brzmiały beznadziejnie
jałowo (tyle to i sam bym stwierdził), a najgorsze że
przebijała w nich chęć jak największego zarobku moim kosztem. Była np próba
podpytania mnie o konkrety (celu łatwo się domyśleć) albo (zamiennie) naleganie
abym przy wyjściu z kancelarii adwokackiej wpisał swoje dane do księgi wizyt.
Opiszę
dokładniej kontakt ostatni...
Pewien
szacowny urząd państwowy wydał wobec mnie decyzję odmowną – całkowicie
słusznie: zgodnie z ustawą, której odpowiedni zapis przytoczono. Tyle tylko że
zapis ten był jaskrawą dyskryminacją ze względu na wiek, dla której niesposób
znaleźć jakiegoś sensownego uzasadnienia. Postanowiłem złożyć skargę do
Trybunału Konstytucyjnego, co można zrobić tylko za pośrednictwem adwokata.
Pomny
na złe doświadczenia z adwokatami, zwróciłem się listownie do Sądu Rejonowego o
adwokata „z urzędu” (do czego miałem
podstawy). Oto jak to się odbyło:
Po
kilku tygodniach otrzymałem odpowiedź – „Nie podpisał pan
wniosku”. Wściekły na siebie (a i na nich), pojechałem i podpisałem.
Znowu kilka tygodni i dostaję grubą kopertę z kilkudziesięciostronicową ankietą
do wypełnienia i groźbą że jeżeli nie odeślę w ciągu
tygodnia sprawę uznają za niebyłą. Ankieta wyglądał na idiotyczne zawracanie
głowy – tylko ze 3 pozycje mnie dotyczyły i niesposób było dojść do czego mogły być komuś potrzebne. Wypełniłem i po
kilku dniach odesłałem. Znowu kilka tygodni i list że
spóźniłem się z odesłaniem, więc uznają sprawę za niebyłą. Tak mnie
„załatwili”
Po
2-letniej przerwie postanowiłem wznowić sprawę i w tym celu udałem się do
dzielnicowego punktu bezpłatnych porad prawnych:
Młoda
prawniczka (chyba) spytała się mnie najpierw czy mam 65 lat. O żadnym limicie
wieku nie nie wyczytałem, więc spytałem się, co będzie jeśli
nie mam. Brak odpowiedzi i żądanie abym okazał dowód osobisty (czyżby w celu
identyfikacji dla ewentualnego zdobycia konkretów?). Usłyszałem
że przed podaniem sprawy do Trybunału Konstytucyjnego najpierw muszę
wyczerpać dostępne środki prawne (odwołanie do urzędu, do sądu itp), o czym
zresztą świetnie wiedziałem.
Ripostuję
że decyzja jest przecież najzupełniej zgodna z prawem, więc nie mam żadnego
zahaczenia do odwołań itp. Na to słyszę że to... nie ma znaczenia, że mam powołać się
na naruszenie Konstytucji. Oto tzw logika prawnicza, czyli ignorowanie logiki.
Te wspomnienia to raczej drobiazgi. W
literaturze jest zatrzęsienie różnych złych doświadczeń, niekiedy
przerażających.
Skoro wymiana handlowa między, dajmy
na to, Polską a Czechami obłożona jest przez oba państwa opłatami celnym,
to widocznie jest to korzystne dla obywateli obu
tych państw (I każdego z osobna).
Dowód: Nie sposób przypuścić,
aby parlamenty tych krajów uchwalały coś co nie leży w interesie ich obywateli.
Skoro więc uchwaliły cła, to cła są dobre –
dzięki nim wzrósł w obu krajach dobrobyt.
Wniosek: Aby wzrósł w Polsce dobrobyt, należy wprowadzić granice celne
między województwami
(przy okazji radykalnie
zmniejszy się bezrobocie ! bo trzeba będzie zatrudnić
z milion celników).
Podobny do powyższego „zdroworozsądkowy”
wywód (dowód? sofizmat? paradoks?)
pojawia się sporadycznie w publicystyce popularnej,
ale na próżno go szukać w podręcznikach ekonomii. Czy ekonomiści uważają
go za tak niepoważny że nie warto poświęcić mu wzmianki ?
czy też skrzętnie ukrywają prawdę o cłach, by nie narażać się elitom
władzy ?
Czy wprowadzenie granic celnych między
Mazowszem a resztą kraju podniesie w Polsce dobrobyt ?
Jeśli mamy wątpliwości, wynajmijmy
expertów od ekonomii. Ilu?
Nie 2,4,6,... bo jeśli równo połowa odpowie
TAK, będziemy głupi jak przedtem. Musimy więc wynająć
3,5,7,... Zacznijmy od 9.
Nie ma expertów nieomylnych. Załóżmy
że nieomylność każdego z osobna wynosi 80%, czyli udziela odpowiedzi prawdziwej 80 razy na 100 (w ekonomii zdaje się niesposób
znaleźć lepszych).
Obliczmy szansę, że to co przegłosuje
większość tych 9 expertów będzie prawdą! Wyjdzie 98 % !
Zwiększmy ilość expertów do 19 – wyjdzie
99 %; dla 29 wyjdzie 99.98%; dla 39 – stop !
Wkrótce zabraknie nam expertów o tak
wysokiej (80%) nieomylności, więc zastąpmy jakość ilością – poprośmy
o opinię 200 osób o nieomylności 67% (na 3 pytania 2 odpowiedzi prawdziwe).
Wiarygodność tego grona = 99.9999%, czyli szansa iż przegłosują fałsz wynosi tylko 1 do miliona
!
Idźmy śmiało dalej w tym
kierunku:
po 51 % |
||||
po 50.33 % |
||||
po 50.11 % |
||||
po 50.0116 % |
50% to
„nieomylność” kompletnego ignoranta, czyli czysty przypadek.
Zejdźmy ze skali ogólnopaństwowej
do skromniejszej:
Przypuśćmy że
pewien Związek o liczebności 6000 ma Zarząd 9–osobowy.
Nieomylność członka Związku = tylko
60%, nieomylność członka Zarządu = aż 99%.
Czy podjęcie decyzji powierzyć Zarządowi,
czy też przeprowadzić Referendum ?
Otóż wystarczy aby zagłosowało zaledwie
15% członków Związku (900 osób), a już groźba decyzji błędnej będzie 100
razy mniejsza niż gdyby podejmował ją Zarząd. Niech więc żyje Demokracja
!
Zwłaszcza że Zarząd tworzy lobby „wysokich działaczy”,
więc może głosować nieuczciwie.
1) |
Jest zdumiewające, że nikt dotąd (jak się zdaje) nie przeprowadził tego rodzaju
rozważań i obliczeń. Autor widział wiele podręczników probabilistyki
i statystyki, ale w żadnym – nawet w przykładach – nie znalazł
nawet śladu takiej problematyki ! A może jednak
ktoś to gdzieś widział ? Niech napisze. |
2) |
Milczenie
jest tym dziwniejsze, że żyjemy w dobie nieustannego zachłystywania
się Demokracją. Zatem proste przykłady takich obliczeń (np dla 3
osób) powinny znajdować się w każdym podręczniku! |
3) |
Do
tych obliczeń wystarcza Schemat Bernoulliego plus (od ca 10000) Integralny
DeMoivre–Laplace. |
Jeśliby
kto sądził, że można by rozstrzygać problemy tego świata
wielomiliardowym głosowaniem, ten jest w błędzie. Przede
wszystkim nie wiadomo, czy średnia nieomylność głosujących przekracza
50%. Mnóstwo myślicieli uważa nawet iż jest odwrotnie
– średnia jest poniżej 50%, czyli że zdanie większość zawsze jest
błędne. Gdyby tak było, to głosowanie też pozwoliłoby
odkryć prawdę – prawdą byłoby to co w głosowaniu przepadło. Jednak
tak naprawdę to nie wiadomo jaka jest ta średnia.
Zatem demokracja może wyrażać tylko wolę głosujących.
literatura, wypisy, urywki, fragmenty, ciekawostki,
rozmaitości |
||||