Ana­bis  1

ANABIS

5 XII 2002

Zagadka li­tery „ą”

Dlaczego wy­ma­wiamy ją jako ‘o no­sowe’, a nie jako ‘a no­sowe’ ?

Dlaczego w żad­nych pod­ręczni­kach nikt nie ra­czy wyja­śnić tego dzi­wo­lągu ?

Dlaczego nie pró­bu­jemy zmie­nić tej li­tery na ‘o z ha­czy­kiem’ ?

Nasi pedago­dzy od ję­zyka uwiel­biają styl au­to­ry­ta­tywny – tak jest, i ba­sta; nie na­leży się dzi­wić.

Tymczasem dziecko do­piero uczące się pi­sać JUŻ SIĘ DZIWI i nie­kiedy pró­buje pi­sać ‘o z ha­czy­kiem’ (bar­dzo in­teli­gent­nie!) – a w końcu ogłu­pione przez do­ro­słych („To nie jest po pol­sku”) prze­staje dzi­wić się i py­tać. A rze­komo chcemy mieć dzieci in­teli­gentne ?

A oto jak on­giś sam so­bie tłu­ma­czy­łem tę za­gadkę:

Kiedy wpro­wa­dzano ję­zyk pol­ski w pi­śmie, oba­wiano się że li­tera ‘O z ha­czy­kiem’ bę­dzie się my­lić z bar­dzo po­dobną li­terą ła­ciń­ską Q (a ła­cina była prze­cież wów­czas po­wszech­nie uży­wana).

Dopiero znacz­nie póź­niej znala­złem wyja­śnie­nie, i to w ja­kimś bar­dzo sta­rym pod­ręcz­niku gra­ma­tyki (nie pa­mię­tam już w któ­rym), w do­datku ukryte jako jedno zda­nie w ry­sie hi­sto­rycz­nym:

Otóż po­dobno na po­czątku wy­ma­wiano li­terę ‘ą’ jako ‘a no­sowe’ (!)

Potem wy­mowa się zmie­niła, a pi­sow­nia po­zo­stała jak zwy­kle w tyle.

Jakim cu­dem to usta­lono ? Dla­czego nic na ten te­mat się nie pi­sze ? Dla­czego nikt nie za­dał ta­kiego py­ta­nia w licz­nych ką­ci­kach ję­zy­ko­wych ?

Okazuje się że ustalenie iż tak wymawiano nie było wcale tak trudne. Po prostu wystarczyło zwrócić uwagę na ry­mowanie w starych wierszach.   IX 2010

A teraz ko­lejne py­ta­nie:

Dlaczego no­wo­żytne ko­mi­sje ds ję­zyka pol­skiego nie za­pro­po­no­wały pi­sowni ‘o z ha­czy­kiem’ ?

Niekoniecz­nie obli­ga­to­ryj­nie ! można prze­cież za­pro­po­no­wać to jako pi­sow­nię rów­nie do­brą – jak to się obec­nie mówi: opcjo­nalną. Zgod­ność pi­sowni z wy­mową jest w tym przy­padku bez wąt­pie­nia czymś do­brym. Jak długo dzieci będą nas za­wsty­dzać samo­rzut­nym pi­sa­niem ‘o z ha­czy­kiem’ ?

Trzeba jed­nak stwier­dzić, że ko­mi­sje tyle razy wpro­wa­dzały różne bzdurne „normy”, że zbyt nie­bez­pieczne jest po­zo­sta­wia­nie ta­kich kwe­stii w ich rę­kach. Najle­piej by zmiany za­cho­dziły sa­mo­rzut­nie, we­dle upodo­bań pi­szą­cych, a ko­mi­sje ograni­czały się tylko do pro­po­no­wa­nia.

Walka ze zdwoje­niami

Kiedyś pi­sano (i za­pewne mó­wiono):  kassa, illu­stra­cja, of­fi­cer itp.

W pośpiesz­nej nie­dbałej wy­mo­wie brzmiało to za­pewne jak dzi­siej­sze: kasa, ilu­stra­cja, ofi­cer,... i w końcu tak wła­śnie za­częto perma­nent­nie wy­ma­wiać i pi­sać. Po­dob­nie stało się z wie­loma in­nymi zdwoje­niami – a wszystko przez po­śpiech i nie­dba­łość. Nie stało się nic strasz­nego, a może do­brego – bo jest nieco ła­twiej i pro­ściej (nb słowa: kassa, illu­stra­cja, of­fi­cer – nadal są zro­zu­miałe).

I wszystko by­łoby OK, gdyby nie nasi mento­rzy ję­zy­kowi !

Kiedy od­kryli zjawi­sko za­ni­ka­nia zdwo­jeń, za­pieli z za­chwytu nad wła­sną mą­dro­ścią i rzu­cili ha­sło „Li­kwi­dujmy zdwoje­nia!” (Przy­po­mina to jako żywo ka­ta­stro­falne expery­menty so­cjali­stów: skoro Marx na­ukowo „udo­wod­nił” nie­uchron­ność re­wolu­cji prole­ta­riac­kiej, na­leży „iść z po­stę­pem”, czyli – ro­bić wszystko by ją wy­wo­łać).

Występuje więc men­tor–na­uko­wiec w tele­wizji i zu­peł­nie po­waż­nie twier­dzi, że słowo „miękki” na­leży wy­ma­wiać „mięki”. Dla­czego ? Ano bo w ję­zyku pol­skim jest ten­den­cja do re­duk­cji zdwo­jeń. Pada  py­ta­nie, jak na­leży wy­ma­wiać „lekki”, a nasz na­uko­wiec tym razem o dziwo nie re­du­kuje zdwoje­nia, lecz każe mó­wić ”lekki”. Dla­czego ? Ano żeby nie po­my­liło się z „le­kami” !   (au­ten­tyczne)  

Nie dajmy się zwa­rio­wać taj lo­gice (za ta­kie uza­sad­nie­nia praw­dziwy pro­fe­sor wy­rzuca stu­denta za drzwi). Za­cho­wujmy zdwoje­nia wszę­dzie tam, gdzie zgodne są z na­szym po­czu­ciem ję­zyko­wym, a obo­wiąz­kowo w wy­ra­zach ob­cego po­cho­dze­nia. Je­śli zdwoje­nie z cza­sem za­nik­nie, niech sta­nie się to w wy­niku na­tu­ral­nej ewolu­cji oby­cza­jów ję­zy­ko­wych, a nie za pod­szep­tem re­wolu­cjo­ni­stów.

Mentor­scy na­ukowcy po­psuli już mnó­stwo wy­ra­zów. Na ca­łym świe­cie pi­sze się „Mis­sis­sippi”, a w pol­skich atla­sach „Mi­si­sipi”. Na ca­łym świe­cie pi­sze się „mil­len­nium”, a w Pol­sce „mile­nium”.

Igno­rujmy te non­sen­sowne po­my­sły. Nie dajmy się trak­to­wać jako dur­nie, któ­rzy nie po­tra­fią wy­mó­wić „pp” w „Mis­sis­sippi”, ani „kk” w „miękki”. Osta­tecz­nie nie je­ste­śmy pro­fe­so­rami.

Dystyngo­wany idiota

Po ułożeniu kilku zno­śnych wier­szy ka­bare­to­wych po­sła­łem link do nich (ten) na sto­sowną grupę dys­ku­syjną (może się ko­muś przyda­dzą). Po kilku dniach zaj­rza­łem po­nownie i zo­ba­czyw­szy kilka wypo­wie­dzi, za­cho­wa­łem się, jak idiota – prze­czy­ta­łem je (choć już dawno prze­ko­na­łem się, że nie warto czy­tać ni­czego w zwy­kłych gru­pach dys­ku­syj­nych, a co­najwy­żej wsta­wiać in­fo­linki.   

Wypowiedzi były jak zwy­kle (tzn „ni przy­piął ni przyła­tał”), ale jedna dość mnie zdu­miała. Na­zwano mnie mia­no­wi­cie (uzna­jąc zresztą wier­sze za ‘po­prawne’) „dys­tyn­go­wa­nym idiotą”. Ro­zu­miem, że „idiotą” (za­słu­żyłem na to czy­ta­jąc wy­po­wie­dzi), ale dla­czego „dys­tyn­go­wa­nym” ?! Prze­cież wier­sze nie tylko nie były dys­tyn­go­wane, lecz na­wet wręcz prze­ciw­nie.

Najpierw przy­po­mniało mi się opo­wia­danie pew­nego pana pil­nują­cego wnuczka w pia­skow­nicy:

Zasiadła koło mnie bar­dzo mło­dziutka parka. On za­czął lżyć ją naj­gor­szymi sło­wami i wy­zwi­skami, a ona nic. W końcu nie wy­trzy­ma­łem i zwró­ciłem się do niej: „Jak mo­żesz po­zwolić, aby tak do Cie­bie mó­wiono i tak Cię trak­to­wano?”. Nie, nie obsy­pała mnie wy­zwi­skami za wtrą­ca­nie się – lecz bar­dzo grzecz­nie po­wie­działa: „Pan jest taki nie­no­wo­cze­sny!”.    

Przez analo­gię po­my­śla­łem so­bie, że je­stem zbyt „dys­tyngo­wany”, po­nie­waż moje wier­sze mają za mało mięsa, są zbyt sta­ro­świec­kie. Wpraw­dzie w jed­nym jest „kurwa” i „za­je­bi­ście” – ale cóż to dziś nad­zwy­czaj­nego; po­za­tym wi­dać, że użyłem tych słów nie dla szoku. lecz dla ko­micz­nego kontra­stu.

Ale przypo­mniało mi się jesz­cze jedno zda­rze­nie – kon­ku­ren­cyjne:

Bardzo stary pan ku­po­wał coś w kio­sku, a po­nie­waż kilku na­sto­lat­ków za nim so­lid­nie prze­kli­nało (mię­dzy sobą), nie wy­trzy­mał – od­wró­cił się i po­wie­dział: „Pa­no­wie, jak tak można?”.  Re­ak­cja była grzeczna i rów­nie zdu­mie­wa­jąca: „Pa­no­wie to byli przed wojną”.

Skoro zwró­ce­nie się do ko­goś per pan jest ob­raź­liwe, to „dys­tyn­go­wany” musi być wy­zwi­skiem !

I taka jest chyba prawda (nie kłó­cąca się zresztą z in­ter­pre­ta­cją pierw­szą). Ro­zu­mie­cie chyba sami, że do mło­dych lu­dzi (po otaxo­wa­niu czy przy­pad­kiem nie są to „mło­dzi sta­rzy”, czyli po kin­dersztu­bie) na­leży zwra­cać się wy­łącz­nie per ty, okra­sza­jąc to por­cją wul­gar­no­ści. In­a­czej się ob­rażą.

Ze 2 razy to prze­te­sto­wa­łem. Np na py­tanie „Czy długo Pan czeka?” (zwy­kły idio­tyzm przy­stan­kowy) od­powie­dzia­łem: „A ... to wie. Czy my­ślisz ..., że. pa­trzy­łem na zega­rek?” – i wcale się nie ob­ra­ził, a na­wet twarz mu roz­pro­mie­niła się za­chwy­tem („nie ża­den zgred, lecz  za­jebi­sty fa­cet”).

Polskie funk­cje try­gono­me­tryczne

W II Rzeczpo­spolitej pró­bo­wano spolsz­czać nie­które wy­razy cu­dzo­ziem­skie. Także w try­go­no­me­trii:

 

sinus

=

wstawa

 

secans

=

sieczna

 

tangens

=

styczna

 

 

cosinus

=

dostawa

 

cosecans

=

dosieczna

 

cotangens

=

dotyczna

 

Funkcje se­cans (= 1 / co­si­nus) i  co­se­cans  (= 1 / si­nus) nie wia­domo dla­czego znik­nęły kom­plet­nie z pod­ręcz­ni­ków. Ja­sne, że można się bez nich obejść (zresztą bez co­tan­gensa też), ale wy­pa­da­łoby przy­najm­niej je wy­mie­nić. Dla re­kom­pen­saty można by mniej za­wra­cać głowę uczniom nie­ustan­nym „wał­ko­wa­niem” tożsa­mo­ści try­go­nome­trycz­nych (równie idio­tyczne jak „ku­cie” ta­bliczki mno­żenia).

Okazało się jednak że nazwy te wprowadził już około 200 lat temu Jan Śniadecki. Nie przyjęły się, ale jak wi­dać od czasu do czasu próbowano je reaktywować.

O nie­anoni­mach i ano­ni­mach

Manufarzy­sta Nu­chim pro­ce­suje się ze swoim by­łym wspólni­kiem.

Dwa dni przed roz­prawą ku­piec ra­dzi się swego adwo­kata.

– Panie me­ce­na­sie, a może by tak po­słać sę­dziemu tłu­stą, tu­czoną gą­skę z moją wi­zy­tówką ?

– Czy pan osza­lał ? Sę­dzia Bie­lecki to człowiek nie­prze­kupny. Za­prze­pa­ści pan całą sprawę.

Proces od­był się i try­bu­nał przy­znał Nu­chi­mowi żą­daną w po­zwie kwotę.

Kupiec zja­wia się po­now­nie u ad­wo­kata:

– Panie me­ce­na­sie, ja panu zdra­dzę je­den se­kret. Ja pana nie po­słu­cha­łem i sę­dzia otrzy­mał ode mnie gęś.

Niemoż­liwe !

– Wszystko jest moż­liwe. Słowo daję, że tak zro­bi­łem. Tyl­ko z tą róż­nicą, że do paczki z gę­sią wło­ży­łem wi­zy­tówkę mo­jego by­łego wspól­nika.

 Z „Przy sza­ba­so­wych świe­cach” Ho­ra­cego Sa­frina

Bardzo po­ucza­jąca aneg­dota, z któ­rej wiele wy­nika (wy­szedłby z tego spory fe­lie­to­nik).

M.inn. to że ano­nimy ata­ku­jące ko­goś mogą być wy­sy­łane przez niego sa­mego !

Po co?  Aby za­skar­bić so­bie przy­chyl­ność opi­nii pu­blicz­nej. Np przed wy­bo­rami.

Słabość i sil­ność

Typowym ar­gu­men­tem prze­ciwko nie­ty­po­wemu słowu jest: „To nie stoi w słow­niku”, a więc: „Nie ma ta­kiego słowa. To nie po pol­sku”. Jest to ty­powy wy­wód czy­tel­nika jed­nej książki, któ­remu wy­daje się, że zjadł już wszyst­kie ro­zumy – tak jest i ba­sta. Zresztą spe­cja­li­ści od ję­zyka nie są wcale o wiele lepsi – po pro­stu prze­czy­tali wię­cej ksią­żek, a skoro „nie sto­jało” w tych książ­kach, więc...

Tymczasem gdyby przy­jąć taką ar­gu­men­ta­cję, to ję­zyk wcale by się nie roz­wi­jał. Po­za­tym w ję­zyku też pa­nuje moda, a moda jak wia­domo zmienna jest. Na­wet w okre­sie 10 lat można za­ob­ser­wo­wać jak nie­które słowa i zwroty poja­wiają się, za­ni­kają, znowu poja­wiają itp – i to wcale nie neo­logi­zmy.

Weźmy takie słowo jak „sil­ność”. Każdy je zro­zu­mie, choć w słow­niku próżno by szu­kać.

Ale tylko we współ­cze­snym słow­niku. Po zaj­rze­niu do sta­rych, wiel­kich słow­ni­ków słowo to o dziwo znaj­du­jemy – kie­dyś było w po­wszech­nym uży­ciu, obec­nie jest „nie­modne”, ale nadal ist­nieje !

Najciekaw­sze że po zaj­rze­niu do wiel­kich słow­ni­ków ję­zyka an­giel­skiego znaj­du­jemy „stron­gness”.

I z pewno­ścią każdy je zro­zu­mie. Bez za­glą­da­nia do słow­nika.

 

ANABIS

14 XII 2002

Tyrania solna

Solenie to chyba naj­bar­dziej roz­po­wszech­niony i zako­rze­niony na­łóg w Pol­sce. Solą pra­wie wszy­scy i pra­wie wszystko. Od­ru­chowo. Czę­sto bez spraw­dza­nia (a nuż już po­so­lone?). I z da­wien dawna.

Weźmy jaką­kol­wiek książkę ku­char­ską. Au­torka może za­po­mnieć o wielu rze­czach, ale nie o sole­niu.

W książce Lu­cyny Ćwier­cza­kie­wi­czo­wej wiele prze­pi­sów koń­czy się sło­wami „po­so­lić do smaku”. Słone = smaczne, nie­słone = nie­smaczne, smacz­ność = stę­że­nie soli. Inne smaki nie ist­nieją (par­don... jest jesz­cze sło­dzenie, też czę­sto do obrzy­dli­wo­ści).

Wyrabianie na­łogu sole­nia za­czyna się we wcze­snym dzie­ciń­stwie. Ma­mu­sia (jak jej ma­mu­sia) mówi tro­skli­wie do swo­jej po­cie­chy: „Po­sól so­bie, żeby było smaczniej­sze”, i zgoła nie jest ważne czy jest to już do­sta­tecz­nie słone, bo jak się po­soli na­pewno bę­dzie jesz­cze smacz­niej­sze.

Wiele ucier­pia­łem od sol­nej ty­ra­nii – mnó­stwo razy smak po­trawy za­głu­szony był solą; nie­kiedy do ta­kiego stop­nia, że aż pa­rzy­łem so­bie usta i re­zy­gno­wa­łem. A oto dwa typy przy­gód sol­nych:

1)

Podczas wa­kacji sto­łu­jemy się w pen­sjo­na­cie. Wszystko jest oczy­wi­ście so­lid­nie po­so­lone – na­wet po­ranna zupa mleczna! Re­kla­muję „Po co tak strasz­nie soli­cie? Prze­cież każdy sam może so­bie doso­lić!”. Zga­dzają się ze mną, ale wkrótce ustę­pują pod na­po­rem kontr­re­kla­ma­cji in­nych sto­łowni­ków, któ­rzy chcą żeby od razu było po­so­lone (czy­taj: prze­so­lone). Ob­ser­wuję są­siada, który za­czyna jeść po­ranną – słoną! – owsiankę. Po pierw­szej łyżce sięga po sol­niczkę. Mało mu!

2)

Wakacje nad mo­rzem. Ku­pu­jemy świeże ryby i uma­wiamy się z go­spo­dy­nią, że nam je usmaży po po­wro­cie z plaży. Za­pomi­nam po­pro­sić o nie­sole­nie i oczywi­ście ryby zo­stają przeso­lone. Nic już nie mó­wię, a go­spo­dyni za­czyna roz­ta­czać przed nami ob­ra­zek, jak smacz­nie by je przy­rzą­dziła, gdyby miała wię­cej czasu. Mo­czy­łaby je całą dobę w sło­nej wo­dzie, tak aby sól prze­nik­nęła do wszyst­kich zaka­mar­ków. I wtedy do­piero by­łyby na­prawdę smaczne!  Ro­zu­mie­cie więc dla­czego nie może być by „każdy sam so­bie do­sa­lał”.

Nie udało mi się dojść przy­czyn na­łogu prze­sala­nia.

Mój znajomy twier­dził, że to dziedzi­czony na­wyk ubo­gich warstw ludno­ści. Rzadko mo­gli po­zwo­lić so­bie na mięso, więc tę­sk­notę za nim nadra­biali pod­nietą uzy­ski­waną sil­nym po­sole­niem.  Może.

Ja – z natury prze­kor­nik – na­uczy­łem się solić z umia­rem, i to do­piero po spró­bo­wa­niu. Dzięki temu od­kry­łem, że wiele po­traw le­piej sma­kuje w ogóle bez soli. Ugo­tujcie np kar­to­fle w mun­dur­kach.

Dlaczego daw­niej tak ce­niono ko­rze­nie

W wielu pod­ręczni­kach hi­sto­rii można wy­czy­tać ja­kim to wzię­ciem cie­szyły się w Eu­ro­pie z 700 lat temu przy­prawy ko­rzenne. Były przy­wo­żone z da­le­kich kra­jów, dro­gie i bar­dzo ce­nione.

Dlaczego ? Tego już hi­sto­rycy nie pi­szą. Dla­czego nie pi­szą? Bo tak było i już; nie dziwić się i ba­sta.

W jednej tylko książce !! (nie­stety, zapo­mnia­łem w ja­kiej)  znala­złem wy­tłu­ma­cze­nie:

Otóż daw­niej je­sie­nią na­stę­po­wało ma­sowe bi­cie wie­przy, bo ów­cze­sna pro­duk­cja rolna była zbyt ni­ska by można było zma­ga­zy­no­wać dla nich po­karm na zimę. Z braku lo­dó­wek mięso stop­niowo się psuło i na wio­snę było już po­rząd­nie smro­dliwe. A jeść trzeba było. A zjeść można było do­piero po so­lid­nym przy­tłumie­niu nie­świe­żo­ści ostrymi przy­pra­wami.

Tę cieka­wostkę warto za­pa­mię­tać. Jeśli w re­stau­ra­cji po­da­dzą wam ko­tlet nad­spo­dziewa­nie sil­nie i obfi­cie przy­pra­wiony – oczyść­cie ka­wałe­czek z do­dat­ków i sprawdźcie czy nie ze­psuty (dwa razy to mnie ustrze­gło). Tak samo kiedy po­dają wam ta­tar już – wbrew zwy­cza­jowi – za­pra­wiony. Ogól­nie: im coś bar­dziej „pi­kantne”, tym więk­sza groźba że ze­psute i przy­pra­wione dla kamu­flażu.

Kto jest nie­wy­bredny

Kiedyś za­czą­łem cho­dzić z dziec­kiem na obiady do oko­licz­nej re­stau­ra­cji. Były nie­dro­gie i nie­mal jak do­mowe, więc bardzo so­bie tę wy­godę chwa­li­łem. Po kilku ty­go­dniach coś się za­częło psuć – obiady były co­raz gor­sze, a jed­no­cze­śnie na co­raz więk­szej ilo­ści stoli­ków stały bu­telki z wódką. Jesz­cze ty­dzień i zmu­szony by­łem zre­zy­gno­wać – tego już nie można było jeść. Po­sze­dłem do ajentki (czę­sta forma wła­sno­ści w PRLu) i roz­ża­lony py­tam się o przy­czynę. A oto odpo­wiedź:

Wcześniej nie mia­łam po­zwole­nia na serwo­wa­nie al­ko­holu. Te­raz już mam. Za­ro­bek z tego bar­dzo duży. A je­dze­nie ? Jak wy­piją to ni­czego nie czują i zje­dzą byle co. Więc po co mam się wy­si­lać.

O mniej­szą ilość po­słów

Nadmierna ilość po­słów to wielki cię­żar dla wszyst­kich. Przed Chle­sta­ko­wem (z „Re­wi­zora”) pę­dziło 35.000 ku­rie­rów – tyle samo co po­słów gmin­nych we współ­cze­snej Pol­sce. Ko­rzyść z po­słów jest wąt­pliwa. Zresztą, jak tam ko­rzyść – osią­gnię­ciem by­łoby zmniej­sze­nie strat!

A oto po­mysł gdzieś prze­lot­nie wy­su­nięty przez ja­kie­goś „sza­rego” czło­wieka:

Powo­łu­jemy taki pro­cent po­słów jaki pro­cent oby­wa­teli uczest­ni­czył w wy­bo­rach!

Logiczne, spra­wie­dliwe – i co­najm­niej 50% oszczęd­no­ści!
I bardziej de­mo­kra­tyczne! – bo każ­do­ra­zowo lud ustala li­czeb­ność przed­sta­wi­ciel­stwa.

Zagroże­nie ga­zo­cią­gowe

Kilka lat temu licz­nie pi­sano w pol­skiej pra­sie nt ga­zo­ciągu do trans­portu gazu z Ro­sji przez Pol­skę (nb dys­ku­sja uci­chła i do­tąd nawet nie wiem, czy ten ga­zo­ciąg zbu­do­wano). Pi­sano nie­ustan­nie o za­gro­że­niu dla Pol­ski przez uza­leż­nie­nie się od Ro­sji. Zdrowy roz­są­dek mi pod­po­wia­dał, że bar­dziej bę­dzie za­gro­żona Ro­sja przez Pol­skę ! (je­śli po­zwolę sąsia­dowi prze­pro­wa­dzić wo­do­ciąg przez mój ogró­dek, to chyba są­siad bę­dzie bar­dziej za­leżny ode mnie niż ja od niego). Rzu­ca­łem się do ga­zet w na­dziei, że ktoś w końcu po­ru­szy tę kwe­stię. I nie do­cze­kałem się. A prze­cież je­śli na­wet mój po­gląd był głupi, to z pew­no­ścią nie by­łem w nim osa­mot­niony. Dla­czego więc pu­bli­cy­ści nic nie napi­sali o na­rzu­ca­ją­cym się za­gro­że­niu od­wrot­nym?  Choćby po to, aby to wy­śmiać.

Odmiana na­zwisk ob­cych

Spróbujmy po­od­mie­niać ta­kie na­zwi­ska jak:  Re­marque, Braque, Luke...

M

kto?

Remarque

Wydaje się, że wszystko jest w po­rządku, ale...

     Mento­rzy ję­zy­kowi „każą” pi­sać Na­rzęd­nik:  Re­mar­kiem.

Zapewne wy­my­ślili za­sadę, że po sa­mo­gło­sce (?apo­stro­fie) nie wolno pi­sać zmięk­czają­cego „i” – bo... (?) Po­lak jest zbyt głupi, by po­tra­fił to wła­ści­wie od­czy­tać, albo... (?) li­cho wie co jesz­cze.   Kto tu jed­nak jest na­prawdę głupi ?

D

kogo niema?

Remarque’a

C

komu?

Remarque’owi

B

kogo wi­dzę?

Remarque’a

N

kim?

Remarque’iem

M

o kim mó­wię?

Remarque’u

W

o ty mój !

Remarque’u

Skąd się wzięły zsypy na śmie­cie ?

Okropny wy­nala­zek, za­sto­so­wany chyba we wszyst­kich „blo­kach” zbu­do­wa­nych w póź­nym PRLu.

Siedlisko smrodu i brudu (bo niema spo­sobu, by to po­rządnie umyć), szczu­rów i ka­ralu­chów; a otwo­rze­nie po­krywy dla wrzu­ce­nia śmieci to nie­uchronne wio­nię­cie tego wszyst­kiego w twarz.

Oszczęd­ność bu­dow­lana? – od­wrot­nie ! Wy­goda? – wąt­pliwa i nie­wielka. Po co więc to ro­biono ?

Posłuchaj­cie:

Miałem znajo­mego, który w ra­mach „awansu spo­łecz­nego” przy­wę­dro­wał ze wsi do W–wy. Kiedy wybie­rał się do ro­dzi­ców na wieś, pro­si­łem go zaw­sze, by przy­wiózł prawdzi­wych ja­jek, wa­rzyw,... co tylko zdoła unieść –  a przy pła­ce­niu nie będę by­najm­niej skąpy (i nie by­łem). Przy­wo­ził, i owszem, ale cią­gle za mało, bo tyle tylko ile zmie­ściło się w... teczce–dy­plo­matce. Prośby by wziął dużą torbę na za­kupy nie skut­ko­wały, a w końcu wy­znał, że wstydzi się poja­wiać w swojej wsi z torbą, bo „co o nim lu­dzie po­my­ślą?”, na­to­miast z dy­plo­matką wy­gląda jak pan z mia­sta.

Nie wierzy­łem mu – wy­da­wało mi się, że sobie to tylko uroił z kom­pleksu. Aż w końcu od­kry­łem że w w moim bloku miesz­kają lu­dzie (też ze wsi), któ­rzy na­wet do zsypu na pię­trze udają się chył­kiem – a jak „przyła­pie się” ich z wia­drem śmieci w ręku, są bar­dzo za­wsty­dzeni. A cóż do­piero, gdyby mu­sieli cho­dzić do śmiet­nika na dwo­rzu!? Chy­baby to ciężko od­cho­ro­wali.

I tak wyszło szy­dło z worka: praw­do­po­dob­nie więk­szość tych co de­cy­do­wali o bu­do­wie i kształ­cie bloku też po­cho­dziła z awansu spo­łecz­nego (na­gminne w PRLu), a jaki to awans kiedy czło­wiek musi pa­ra­do­wać ze śmie­ciami. Toż to wstyd i hańba wy­rzu­cać śmie­cie – to mia­sto, a nie wio­cha.

Aluzja ar­chi­tek­to­niczna

W W–wie przy Placu Po­wstań­ców jest bu­dy­nek wybu­do­wany w PRL jako „Dom Chłopa” – od dawna jed­nak po pro­stu zwy­kły ho­tel „Gro­mada”. Wy­gląda zu­peł­nie zwy­czaj­nie, a tylko fron­towy na­roż­nik jest dość dziwny – lekko ścięty, wy­żło­biony i wy­sa­dzany zło­ci­stymi płyt­kami.

STOP:  Czy po­jęli­ście aluzję?  Podobno ar­chi­tekt tego dow­cipu miał spore nie­przy­jem­no­ści.

Obrzy­dliwi oble­śnicy – naj­sto­sow­niej­sza na­zwa !

Nie „gej” czy jesz­cze in­a­czej, lecz – „oble­śnik” !  Jest to naj­sto­sow­niej­sze okre­śle­nia, al­bo­wiem:

1)

Angiel­skie „gay” zna­czy mniej wię­cej „ob­le­śny”  (np a gay old man = oble­śny sta­ruch).
Skoro sami się tak na­zwali – to po co im za­prze­czać.

2)

Tymbar­dziej że na­zwali się cel­nie, choć zbyt ła­god­nie  – bo to co wy­pra­wiają mię­dzy sobą jest o wiele bar­dziej obrzy­dliwe, niż znie­sie naj­bar­dziej per­wer­syjna wy­obraź­nia po­stron­nych
(s.a. w po­równa­niu z tym to nie­winna dzie­cięca igraszka – więc le­piej się nie do­py­ty­wać).

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że sta­no­wią silne za­gro­że­nie dla do­brych oby­cza­jów i dla na­szych dzieci.

Zero toleran­cji ! zero kon­tak­tów ! a ich miano naj­le­piej po­prze­dzać sło­wem „obrzy­dliwi”.

Niech żyją w ciem­nym pod­zie­miu, i to bar­dzo głę­bo­kim. I wy­łącz­nie za swoje pie­nią­dze !!

Protesujmy prze­ciwko ja­kie­mu­kol­wiek upu­blicz­nia­niu ich i ob­da­rza­niu z kas pu­blicz­nych.

 

ANABIS

7 II 2003

Standard i in­teli­gen­cja w in­ter­ne­cie

Kiedy kilka lat temu po­znajo­mi­łem się w końcu z inter­ne­tem, na­tkną­łem się na czę­ste apele, by pi­sać teksty w ko­dzie ISO-8859-2. Wkrótce jed­nak od­kry­łem, że w pli­kach in­ter­ne­to­wych jest klau­zula po­da­jąca kod w któ­rym tekst jest napi­sany, a czyt­nik tych pli­ków (tzw prze­glą­darka) z tej klau­zuli ko­rzy­sta. Po cóż więc były te apele? Wy­sła­łem kilka ema­ili pod rze­komo kom­pe­tentne ad­resy, lecz nie do­cze­ka­łem się sen­sow­nego wyja­śnie­nia. Wszy­scy jak je­den mąż na­pi­sali „bo to stan­dard” i tyle.

Później mia­łem wię­cej po­dob­nych przy­gód (udzie­lano róż­nych po­rad i wyja­śnień bez uza­sad­nie­nia, i w do­datku fał­szy­wych) i dziś osta­tecznie mogę stwier­dzić: śred­nie IQ in­terne­tow­ców wcale nie jest wyż­sze niż nie­in­terne­tow­ców ! (choć JKM kilka razy twier­dził, że jest prze­ciw­nie).

Odkryłem po­nadto dla­czego tekst zaj­muje za­zwy­czaj tylko ka­wa­łek ekranu, a reszta prze­zna­czona jest na menu, inne tek­sty czy wresz­cie tzw ozdob­niki i ba­jery – co oczy­wi­ście utrud­nia sku­pie­nie się na czy­ta­niu. Otóż ob­serwa­cja mło­dych in­ter­ne­tow­ców wy­ka­zała, że oni tek­stu nie czy­tają! lecz tylko oglą­dają! Jedno–dwa zda­nia i stuk–puk – przełą­cze­nie na coś in­nego. Ja­sne więc, że menu musi być na wierz­chu, by można było szybko się przełą­czyć. I tak da­lej.

Z przygód kolej­ko­wych

Już niemal za­po­mniano o po­wszech­nym w PRL „sta­niu w ko­lejce”, i to czę­sto nie kil­ku­mi­nu­to­wym, ale kil­kugo­dzin­nym. Jedną z cech psy­cho­lo­gii tłumu ko­lej­ko­wego jest „Byle do przodu”. Nie­ważne czy to przy­śpie­szy cze­ka­nie – ważne żeby „posu­nąć się do przodu”, bo­daj o je­den krok. 

W latach 1970 doko­na­łem nie byle ja­kiego wy­czynu. Sto­jąc na let­nich waka­cjach w 200–oso­bo­wej (!) ko­lejce po chleb, do­tar­łem w końcu do drzwi skle­po­wych. W środku było aż kilka­dzie­siąt osób, a więc bardzo cia­sno i duszno (wia­domo: „byle do przodu”). Wstrzy­ma­łem więc po­su­wa­nie się ko­lejki (po pro­stu nie wcho­dząc do środka) i do­pro­wa­dzi­łem do nie­mal cał­ko­wi­tego opróż­nie­nia sklepu. Jed­nak nie osią­gną­łem opty­mal­nego mi­ni­mum (3 osoby w skle­pie), bo po pół go­dzi­nie „kolej­kowcy” za mną przy­brali groźną po­stawę – pełne obu­rze­nia okrzyki za­rzu­cały mi, że to przeze mnie stoją tak długo po chleb, bo... „nie po­su­wam się do przodu”.

Oczywiście jak „zwol­ni­łem” ko­lejkę, na­tych­miast sklep zo­stał z po­wro­tem za­pchany.

Co było pier­wej ?

Od wieków trwa spór ma­te­riali­zmu z ide­ali­zmem. Pa­dają różne ar­gu­menty, ale naj­nie­zwy­klej­szy po­dał Sta­ni­sław Lem jest w „Dzienni­kach Gwiaz­do­wych” Ijona Ti­chego,  Po­dróż czter­na­sta:

Budynek sta­cyjny jak wy­marły, do­koła ani ży­wego du­cha. Wzią­łem ku­bełek i po­sze­dłem się ro­zej­rzeć, czy nie mają tu ja­kie­goś la­kieru. Cho­dzi­łem tak, aż usły­sza­łem sa­pa­nie. Pa­trzę, a za bu­dyn­kiem sta­cji stoi kilka ma­szyn paro­wych i roz­ma­wia. Zbli­ży­łem się.

Jedna mówi:

– Przecież to ja­sne, że chmury są formą życia po­za­gro­bo­wego ma­szyn paro­wych. Otóż za­sadni­cze py­ta­nie brzmi: co było pier­wej – ma­szyny pa­rowe, czy para wodna? Ja twier­dzę, że para!

– Milcz, prze­klęty ide­ali­sto – za­sy­czała druga.

Sami z sie­bie się śmieje­cie ?

Niektórzy lu­dzie przy­słu­chu­jąc się ob­ra­dom Sejmu do­cho­dzą do wnio­sku, że jest to grono dur­niów.

Niewyklu­czone, ale –  do iden­tycz­nego wnio­sku do­cho­dzi się obser­wu­jąc ob­rady i uchwały każ­dego zbio­ro­wi­ska. Ob­serwo­wa­łem to tak wiele razy (albo za­śmie­wałem się czy­ta­jąc podjęte uchwały) i tyle razy mi to opo­wia­dano – że musi to być prawdą. A oto trzy przy­kła­dowe za­sły­szane opo­wie­ści:

1)

Zebranie Rady Ro­dzi­ców. M.inn. bę­dzie wy­brany nowy Prze­wodni­czący, bo koń­czy się ka­den­cja. W trak­cie wy­chodzi na jaw, że Prze­wodni­cząca do­tych­cza­sowa  bez­czel­nie wszyst­kich okła­mała. Nikt jed­nak kłam­stwa nie za­uważa (albo mil­czy).  Prze­wod­ni­cząca zo­staje wy­brana po­now­nie.

2)

„Do apteki wto­czył się plu­gawy pi­jak i klnąc ode­pchnął kilka ko­biet od okienka, by szyb­ciej ku­pić.
Obez­wład­ni­łem go i wy­rzu­ci­łem z ap­teki. Fa­chowo i de­li­kat­nie, bo znam się na tym. Co się stało gdy wró­ci­łem do ap­teki ? Wszyst­kie pa­nie z bu­zią na mnie, że tak po­trak­to­wa­łem czło­wieka.”

3)

Byłem dele­ga­tem (było to jesz­cze w PRL) na sej­miku spół­dzielni miesz­ka­nio­wej. Za­rząd od­czy­tał na­de­słany (przez wła­dzę wyż­szą) pro­jekt uchwały – ja­skrawo nie­ko­rzyst­nej i dla człon­ków i dla Za­rządu. Za­rząd od­czy­tał uchwałę w ten spo­sób, że wi­dać było iż nie chce by prze­szła, ale boi się oznaj­mić to wprost, więc tylko daje de­le­ga­tom do zrozu­mie­nia „nie uchwa­laj­cie tego”. Wsta­łem i po­mo­głem Za­rzą­dowi wy­gła­sza­jąc fili­pikę prze­ciwko. Czy coś po­mo­gło ? Gdzie tam ! Uchwała prze­szła nie­mal jed­no­gło­śnie.

Nigdy, po­wta­rzam to – NIGDY – nie spo­tkałem się z sen­sow­nymi ob­ra­dami i uchwa­łami – wy­jąw­szy małe grono (2–4) zna­ją­cych się na rze­czy osób. Tak więc pod­czas trans­mi­sji ob­rad Sejmu telewi­zja po­winna wy­świe­tlać nie­ustan­nie plan­szę: 

„No i z kogo się śmie­je­cie ? Z sa­mych sie­bie się śmieje­cie !!?”

Dyscy­plina pracy

Moja pierw­sza praca (w PRL). Jak tu się nie spóź­niać, kiedy za­czyna się o 7 rano.

Przy pierw­szym spóź­nie­niu Dział Kadr żąda bym na­pi­sał oświad­cze­nie o spóź­nieniu. Pi­szę więc: „W dniu tym–a–tym spóź­ni­łem się do pracy o 10 mi­nut”. Nie­do­brze. Mu­szę po­dać przy­czynę. Pi­szę więc: „W dniu tym–a–tym spóź­ni­łem się do pracy o 10 mi­nut z po­wodu za­spa­nia”. Znowu nie­do­brze. Mu­szę po­dać przy­czynę, którą mo­głaby uspra­wie­dli­wić spóź­nie­nie. Py­tam jaką?... Np że nie jeź­dziły tram­waje. Pi­szę więc: „W dniu tym–a–tym spóź­ni­łem się do pracy o 10 mi­nut z po­wodu awa­rii ko­mu­nika­cji miej­skiej”. Po kilku ko­lej­nych spóź­nie­niach (awa­ria w miesz­ka­niu, au­to­bus, na­gła wi­zyta ciotki) mam już do­syć tych wy­głu­pów. Pi­szę: „... z po­wodu za­spa­nia” i szybko z Działu Kadr ucie­kam. Ka­dry ko­men­tują to póź­niej na­stę­pu­jąco: „Już nie może wymy­ślić żad­nych wy­krę­tów”.

O ładny cha­rak­ter pi­sma

Pierwsze ze­bra­nie ro­dzi­ców pierw­szo­klasi­stów.

Nauczy­cielka chce, aby dzieci pi­sały wiecz­nymi pió­rami, bo „dłu­go­pisy psują cha­rak­ter pi­sma”.

Zauważam, że moim ro­dzi­com z tego sa­mego po­wodu naka­zy­wano pi­sać tylko sta­lów­kami.

Przypomi­nam, że Wik­to­rowi Go­mu­lic­kiemu („Wspo­mnie­nia nie­bie­skiego mun­durka”) z tego sa­mego po­wodu za­bra­niano uży­wa­nia stałó­wek, a na­ka­zy­wano pi­sać gę­sim pió­rem.

I nakoniec wy­ra­żam przy­pusz­cze­nie, że w sta­ro­żyt­no­ści w tro­sce o ładny cha­rak­ter pi­sma za­pewne na­ka­zy­wano wy­kuwać li­tery dłu­tem w ka­mie­niu.

Niestety, dow­cip ten bar­dzo za­szko­dził... dziecku.

Jak kre­tyń­sko ar­gu­men­to­wać

To nie ta­kie pro­ste!

Nie o to cho­dzi!

To nie to samo!

Tak jest wszę­dzie!

... ?

To bardzo wy­godne ar­gu­męty!  Krót­kie, za­my­ka­jące dys­ku­sję, do­da­jące Ci splen­doru (świad­czą o głę­bo­kość two­jego my­śle­nia i roz­le­gło­ści two­jej wie­dzy) i... oczywi­ście praw­dziwe:

To nie takie pro­ste!  Ja­sne – bo nic nie jest pro­ste, je­śli wej­rzeć w to do­sta­tecz­nie głę­boko.

Nie o to cho­dzi!  Ja­sne – bo nie­mal nigdy nie można ab­so­lut­nie ści­śle stwier­dzić, o co cho­dzi.

To nie to samo!  Ja­sne – bo każde dwie rze­czy, sy­tu­acje, pro­blemy ja­koś tam mię­dzy sobą się róż­nią.

Tak jest wszę­dzie!  Ja­sne – choć tylko gdy bro­nisz po­glądu po­wszech­nego (naj­bez­piecz­niej­sze!).

Jeśli coś ta­kiego usły­szysz, naj­praw­do­po­dob­niej Twój roz­mówca jest dur­niem, więc nie warto dalej tra­cić czasu. Moż­liwe jed­nak, że mówi tak, po­nie­waż za dur­nia uważa wła­śnie Cie­bie !

W teorii to brzmi sensownie, ale w praktyce... 

19 XI 2006

Uzupeł­niamy li­stę o:

To zależy!

Nie ma alternatywy!

Tak – ale .....

 

To nie to samo, więc nie o to chodzi. A w ogóle to nie takie proste, bo to zależy od wielu rzeczy.

Więc nie bez po­wodu tak jest wszędzie. A zresztą nie ma alternatywy.

 

ANABIS

5 III 2003

G W J – i inne dziwne li­tery

Z jakiejś bele­try­styki do­wie­dzia­łem się, że li­tery G nie było w bar­dzo wcze­snej ła­ci­nie, a wy­my­ślono ją po­nie­waż da­wał się we znaki brak dźwięcz­nego K. Mia­no­wi­cie – wzięto li­terę C (któ­rej, nie wia­domo zresztą dla­czego, uży­wano do wy­ra­ża­nia dźwięku K (tylko w kilku wy­ra­zach ła­ciń­skich jest li­tera K) )

i dorobiono jej kre­seczkę. Tak więc G jest dźwięcz­nym od­po­wied­ni­kiem bez­dź­więcz­nego C = K.

Dotąd nie wiem na­to­miast skąd się wzięły li­tery J i W?   ( nie było ich w łaci­nie ! )

A w fontach kompu­te­ro­wych jest wprost za­trzę­sie­nie róż­nych dziw­nych li­ter i zna­ków !

Kiedyś pró­bo­wałem za­spo­koić swoją cie­ka­wość po­szu­ku­jąc książki o li­te­rach i ich hi­sto­rii, lecz ku mo­jemu zdu­mie­niu oka­zało się, że ta­kiej książki do­tąd nie na­pi­sano!  A szkoda.

Sny Wo­jenne  (1981–82)

Po wydarze­niach w ko­palni „Wu­jek” mia­łem sen nastę­pu­jący:

Uciekam ciem­nym wie­czo­rem po opu­sto­sza­łych wą­skich uli­cach star­szej czę­ści cen­trum W–wy (tam gdzie miesz­ka­łem w dzie­ciń­stwie). Ucie­kam przed „Lu­do­wymi Od­dzia­łami Eg­ze­ku­cyj­nymi”. Bramy oczywi­ście po­za­my­kane; w pa­nice pró­buję wdra­py­wać się na górę po gzym­sach do­mów.

Wiosną 1982 przy­śniło mi się coś przy­jemniej­szego:

Wychodzę z domu w sło­neczny po­ra­nek i podą­żam pod Pa­łac Kul­tury i Na­uki w W–wie.
A tam stoi mnó­stwo heli­kopte­rów z na­pi­sem „US Air Force”.

Ten drugi sen opo­wia­da­łem skwa­pli­wie w do­wol­nym to­wa­rzy­stwie.

Wszak mo­głem być prze­ra­żony in­wazją ka­pi­ta­li­stów na na­szą „Lu­dową Oj­czy­znę”.

Radio „Wolna Eu­ropa” od 1980

W latach 1980–82 bar­dzo in­ten­syw­nie słu­cha­łem pol­skich au­dy­cji Ra­dia „Wolna Eu­ropa”.

Praco­wa­łem w domu przy na­sta­wio­nym so­wiec­kim ra­diu „Spi­dola” (po­dobno spe­cjal­nie
pomy­ślane do słu­cha­nia za­gra­nicy!?) i cały pro­gram wy­słu­chi­wa­łem ze 3–4 razy dzien­nie.

Po roku do­sze­dłem do nie­zbi­tego (i póź­niej po­twier­dzo­nego) spo­strze­że­nia:

Radio „Wolna Eu­ropa” ANI RAZU nie wy­ra­ziło się kry­tycz­nie o ustroju PRL i in­nych państw „Obozu So­cjali­stycz­nego”. Kry­ty­ko­wano wy­łącz­nie osoby bądź de­cy­zje, ale ANI RAZU nie pod­wa­żono pryn­cy­piów ustrojo­wych. NIGDY nie było po­ga­danki nt prawa parla­men­tar­nego: jak po­winna wy­glą­dać kon­sty­tu­cja pań­stwa nor­mal­nego, ja­kie były pol­skie kon­sty­tu­cje, jak po­winna wyglą­dać pra­wo­rząd­ność. Krótko mó­wiąc brzmiało to tak: „Wszystko by­łoby w po­rządku, gdyby tylko zmie­nić ekipę rzą­dzącą. So­cja­lizm – tak, wypa­cze­nia, akty prze­mocy itp – nie”.

Raz tylko „Wolna Eu­ropa” na­dała praw­dziwą kry­tykę. Było to o nie­chwa­lebnej roli woj­ska we wpro­wa­dze­niu Stanu Wo­jen­nego. Był to jed­nak tylko od­czy­tany list Czy­tel­nika z Pol­ski, i w do­datku Re­dak­cja skwa­pli­wie pod­kre­śliła, że by­najm­niej nie soli­da­ry­zuje się z te­zami li­stu.

Zastanawia­jąc się nad przy­czy­nami tego stanu rzeczy, do­sze­dłem do wnio­sku, który i dzi­siaj wy­daje mi się słuszny:

Radio „Wolna Eu­ropa” było agen­turą ko­muni­stów. Wpro­wa­dzili tam swo­ich lu­dzi, któ­rzy nada­wali tek­sty POZORUJĄCE walkę z so­cjali­zmem i ko­mu­ni­zmem, a tak na­prawdę – afir­mu­jące !

Było to i tań­sze od wcze­śniej­szego za­głu­sza­nia i rzecz ja­sna sku­tecz­niej­sze!!

Ongiś do­tarł do mnie (pry­wat­nymi ka­na­łami) ko­men­tarz jed­nego z wy­so­kich no­ta­bli PZPR na te­mat wy­da­rzeń na Wy­brzeżu w 1970: „Idioci. Ko­mi­tetu straj­ko­wego się nie roz­pę­dza. Ko­mi­tet straj­kowy się or­ga­ni­zuje”. Za­tem: „RWE się nie za­głu­sza. RWE ob­sta­wia się swo­imi”.

Znana hi­sto­ria z „wtyczką” ko­mu­ni­stów w „Wol­nej Eu­ro­pie” (ka­pi­ta­nem Cze­cho­wi­czem) była tylko ope­ra­cją ka­mu­flu­jącą, ma­jąca na celu uwia­ry­god­nie­nie rze­ko­mej opo­zy­cyj­no­ści RWE.

Tak więc uwa­żam, że „Wolna Eu­ropa” nie ma żad­nych za­sług w obala­niu ko­muni­zmu !

Raczej utrwa­lała niż oba­lała.

27 V 2003

Uka­zała się książka Je­rzego Ro­berta No­waka pt „Ży­cio­rysy bez re­tu­szu – Ku­rier z Wa­szyng­tonu”.

Opo­wieść o Ja­nie No­waku–Jezio­rań­skim – wie­lo­let­nim dy­rek­to­rze sek­cji pol­skiej Ra­dia Wolna Eu­ropa. Z re­cen­zji w „Na­szym Dzien­niku” (20 V 2003) wy­nika, że wy­mie­nione wy­żej po­dej­rze­nia wcale nie są tak ab­sur­dalne, a na­wet prze­ciw­nie. Do­dajmy, że Je­zio­rań­ski prze­ja­wiał bar­dzo silny anty an­ty­ko­mu­nizm; przeja­wia­jący się m.inn. w zaja­dłym ata­ko­wa­niu bez­kom­pro­mi­so­wego Jó­zefa Mac­kiewi­cza (który nb na­pi­sał kie­dyś książkę o dzia­łal­no­ści sekcji pol­skiej ra­dia Wolna Eu­ropa (wy­daną w pod­zie­miu PRL).

Pierwszy sa­molot

Podobno to nie bra­cia Wri­ght pole­cieli po raz pierw­szy w 1903, lecz Cl­ément Ader w 1897 prze­le­ciał 300 me­trów na skon­stru­owa­nym przez sie­bie sa­molo­cie „Avion” z dwoma sil­ni­kami... pa­ro­wymi. Stąd wła­śnie wziął się ter­min „avion”.

Nauczy­cielki pa­mię­tają o fi­ran­kach !

Od dawna sły­chać re­gu­lar­nie de­kla­ra­cje „sfer eduka­cyj­nych”, że zre­for­mują na­ucza­nie w kie­runku roz­wija­nia umie­jęt­no­ści my­śle­nia (oczy­wi­ście kosz­tem wpa­ja­nia wie­dzy en­cy­klope­dycz­nej). Jed­nak to co „sfery edu­ka­cyjne” wy­pra­wiają, świad­czy o czymś prze­ciw­nym – główny na­cisk kła­dziony jest na głu­poty – i to nie­stety już od klas po­cząt­ko­wych:

Ortografia

Poświęca się na nią znacz­nie wię­cej czasu niż na naukę sen­sow­nego, ład­nego i pra­wi­dło­wego wy­sła­wia­nia się w mowie i pi­śmie. A prze­cież or­to­gra­fia jest umie­jęt­no­ścią naj­zu­peł­niej pod­rzędną i po­mocni­czą w na­uce o ję­zyku ! Wku­wa­nie w uczniów (i to w pierw­szych kla­sach!) jej roz­licz­nych re­gułek jest więc wy­soce szko­dliwe. To nie jest naj­waż­niej­sze, to samo z cza­sem przyj­dzie !

A nawet jak nie przyj­dzie... le­piej czy­tać coś do­brego z uster­kami or­togra­fii niż głu­potę bez.

Muzyka

Kiedy sły­szy się dzieci śpie­wa­jące hymn pol­ski na uro­czy­sto­ści za­koń­cze­nia roku szkol­nego, ma się ochotę za­paść pod zie­mię ze wstydu (za dzieci) – śpie­wają bo­wiem strasz­nie !  I wcale nie jest to ich wina, bo na lek­cjach mu­zyki więk­szość czasu po­święca się na wie­dzę o in­stru­men­tach, ro­dza­jach mu­zyki, nu­tach – tak jakby to było naj­waż­niej­sze. A prze­cież cała lek­cja po­winna być śpie­wem – przy­jemną na­uką wy­da­wa­nia pra­wi­dło­wych dźwię­ków w nale­ży­tym ryt­mie. Kie­dyś tak było – dzieci po pro­stu śpie­wały, a na­uczy­ciel przy­grywał im na skrzyp­cach. Obecne lek­cje mu­zyki to nie na­uka mu­zy­ko­wa­nia, lecz przy­go­to­wa­nie do tele­tur­nieju wie­dzy ga­da­nej.

Łączenie li­ter

Już od pierw­szej klasy na­uczy­cielka usilnie stara się na­uczyć dzieci „po­praw­nego” łą­cze­nia li­ter, choć prze­cież jest to naj­zu­peł­niej uboczna ce­cha pi­sma, która ujaw­nia się do­piero wtedy, gdy uczeń za­czyna pi­sać do­sta­tecz­nie szybko (poza tym łą­cze­nie jest naj­zu­peł­niej zbędne, co wi­dać cho­ciażby w pi­śmie druko­wa­nym). Efekt ob­ser­wu­jemy pod­czas od­ra­bia­nia lek­cji: dziecko pi­sze wy­raz (oczy­wi­ście każdą li­terę od­dziel­nie), po czym sta­ran­nie wsta­wia po­łącze­nia mię­dzy li­te­rami  – „tak jak pani ka­zała”. Czy­sty idio­tyzm.

Wydaje się, że główną przy­czyną tych wy­na­tu­rzeń ce­lów na­ucza­nia jest nie­sły­chana fe­mi­ni­za­cja sfer edu­ka­cyj­nych. Jest bo­wiem ce­chą ko­biet przy­wią­zywa­nie wagi do nie­istot­nych, ze­wnętrz­nych atry­bu­tów – bez wnika­nia w sedno sprawy. Oczy­wi­ście nie wszyst­kich, i w stop­niu nie­jed­na­ko­wym, ale fe­mi­niza­cja za­wo­dów na­uczy­ciel­skich sil­nie to zjawi­sko uwypu­kla i po­tę­guje. Zwięk­sze­nie udziału męż­czyzn (przy­najm­niej w gór­nej hie­rar­chii) mo­głoby to na­pra­wić.

Na ko­niec aneg­do­tka o men­tal­no­ści ko­bie­cej:

Praco­wa­łem kie­dyś w pew­nej in­sty­tu­cji, w ob­szer­nym po­koju,  w wielo­oso­bo­wym gro­nie z pa­niami. Przez duże okna wi­dać było tylko drzewa i niebo – bar­dzo ład­nie. Jed­nak pa­nie uznały, że nie jest do­sta­tecz­nie ład­nie i wymu­siły za­wie­sze­nie fi­ra­nek (choć ani słońce ani nikt inny nie za­glą­dał). 

 

ANABIS

31 Marca 2003

Pochody pierw­szo­ma­jowe

Dziś to śmieszny folk­lor, ale w Pol­sce Ludo­wej to było coś !  Miesz­ka­jąc w dzie­ciń­stwie w cen­trum War­szawy w po­bliżu ulicy Mar­szał­kow­skiej oglą­da­łem oso­bi­ście po­chody w la­tach 1950. Od rana grzmiały me­ga­fony (ha­sła, pie­śni, okrzyki „niech żyją”), a po­tem prze­cią­gały zor­gani­zo­wane tłumy. Na sa­mocho­dach ki­wały się wiel­kie kukły „pod­że­ga­czy wo­jen­nych” – Tru­man i Chur­chill z cy­ga­rem.

Potem po­chody stały się znacz­nie skrom­niej­sze, ale zaw­sze dość huczne. Aż na­stą­pił Stan Wo­jenny  i wkrótce 1 Maja 1982.

Kiedy rano pod­sze­dłem pod Plac De­fi­lad przy Pa­łacu Kul­tury i Na­uki nie wie­rzy­łem wła­snym oczom – wszę­dzie jak okiem się­gnąć dość pu­sto i ci­cho, a tylko na jezdni ulicy Mar­szał­kow­skiej wąski szpa­ler mani­fe­stan­tów. Wmie­sza­łem się w tłumek mło­dzieży szy­kują­cej się do kon­trmani­fe­sta­cji. Fak­tycz­nie, wkrótce wy­cią­gnęli trans­pa­rent z na­pi­sem „Uwol­nić pol­tycz­nych”, lecz bar­dzo wkrótce nadje­chały od tyłu sa­mo­chody ZOMO. Kont­ma­ni­fe­stanci (i ja wśród nich) rzu­cili się do ucieczki na drugą stronę po­chodu. Mani­fe­stanci wi­dząc to za­częli krzy­czeć „Nie prze­pusz­czać” i zwarli sze­regi bio­rąc się pod ręce, lecz nie star­czyło im siły do za­trzy­ma­nia kont­ma­ni­fe­stan­tów, tak że ZOMO obyło się ni­czem.

Co uderzyło mnie w wy­glą­dzie mani­fe­stan­tów?

Otóż wyglą­dali ra­czej po­nuro, nie­ra­do­śnie mimo swego wiel­kiego święta, a twa­rze ich były na­ogół na­lane i obrzmiałe, mó­wiąc wprost – spa­sione. Za­baw­nie to mu­siało wy­glą­dać, gdy na zebra­niach par­tyj­nych śpie­wali MIę­dzy­naro­dówkę („Po­wstań­cie, któ­rych drę­czy głod”).

Opo­wia­dano mi o dwóch skan­da­lach typu: aka­de­mia, MIę­dzy­na­ro­dówka, przy sło­wach „Po­wstań­cie, któ­rych drę­czy głód” młoda dziew­czyna wy­bu­cha śmie­chem pa­trząc na spa­sione pre­zy­dium.

bolsze­wizm, mien­sze­wizm – skąd wzięły się te okre­śle­nia

Na początku XX wieku wśród so­cjali­stów ro­syj­skich ist­niały dwa nurty: bol­sze­wicy i mien­sze­wicy.

Bolszewicy (ro­syj­skie bol­sze zna­czy więcej) chcieli po pro­stu wię­cej so­cjali­zmu, stąd też zwano ich także maxy­ma­li­stami. Mien­szewicy (ro­syj­skie mien­sze zna­czy mniej) chcieli mniej so­cjali­zmu, byli umiar­ko­wani. Mien­szewicy byli w zde­cy­do­wa­nej więk­szości ! Bol­szewi­ków było mało, ale nie mieli żad­nych skru­pu­łów wo­bec wła­snego na­rodu, i osta­tecz­nie zdo­byli wła­dzę i krwawo ją ugrun­to­wali.

Potem nad­szedł czas na „po­pra­wia­nie” hi­storii. Bol­sze­wicy za­częli twier­dzić, że za­częto ich na­zy­wać bol­szewi­kami, po­nie­waż było ich od po­czątku wię­cej (bol­sze) niż mien­sze­wi­ków. Za­dzia­łało to tak sku­tecz­nie, że niemal za­po­mniano o praw­dzi­wym po­cho­dze­niu słowa bol­sze­wizm, i jesz­cze dzi­siaj naj­czę­ściej spo­tyka się wy­lanso­wane przez bol­szewi­ków wy­ja­śnie­nie fał­szywe.

 

ANABIS

13 Kwiet­nia 2003

A kuku – a wła­śnie, że wcale nie wy­ma­wia się tak jak się pi­sze !

Tak właśnie ku­kają men­to­rzy od ję­zyka pol­skiego – wręcz zgrozą przej­muje ich fakt, że ktoś mógłby sta­rać się wyma­wiać po pol­sku mniej wię­cej tak jak jest na­pi­sane ( a to do­piero anal­fa­beta! ).

Dziecku które do­piero uczy się czy­tać można osta­tecz­nie po­zwo­lić by jabłko wy­ma­wiało jak jabłko (bo ina­czej utrudni mu się po­zna­wa­nie li­ter), ale jak naj­szyb­ciej na­leży je prze­sta­wić na japko.

Jednak ra­cję ma nie­winne dziecko, pa­trzące na sprawę bez uprze­dzeń i kie­ru­jące się lo­giką.

Odmien­ność wy­mowy od za­pisu po­wstaje w znacz­nej mie­rze w wy­niku trud­no­ści wyar­ty­kuło­wa­nia właści­wych gło­sek w wy­mo­wie po­śpiesz­nej – im szyb­ciej mó­wimy, tym więk­sze znie­kształ­ce­nia. Nie jest więc żadną im­ma­nentną ce­chą ję­zyka pol­skiego wy­ma­wia­nie japko za­miast jabłko, lecz jedy­nie smutną ko­niecz­no­ścią „tech­niczną”. Ła­two to spraw­dzić przy­słu­chu­jąc się lu­dziom – im wol­niej mó­wią, tym bar­dziej sły­chać jabłko. Czyżby wszy­scy mówili nie­prawi­dłowo?

Tak właśnie uwa­żają men­to­rzy i wy­dają na­wet słow­niki po­praw­nej wy­mowy. W ich mnie­maniu na­wet po­wolne, sce­niczne jabłko po­winno być jap­kiem., a wszel­kie próby wy­mowy do­kład­niej­szej uwa­żają je­śli nie za błąd, to co­najm­niej za pre­ten­sjo­nalną ma­nierę czło­wieka źle wy­kształ­co­nego.

O interne­towy słow­nik ję­zyka pol­skiego

Coś takiego jest bar­dzo po­trzebna, ale nie „wstu­kane” po­śpiesz­nie by­leco, lecz coś wni­kli­wego:

Etymologia.  Jest nie­zbędna, bo­wiem do do­brego po­słu­gi­wa­nia się pol­sz­czy­zną nie wy­star­czy znać same su­che li­te­ralne zna­cze­nie. Do­piero ety­molo­gia umożli­wia wy­czu­cie zna­cze­nia słowa.

Archaizmy. Jest ich wręcz za­trzę­sie­nie. Nie­które są bar­dzo ładne, za­słu­gu­jące na wzno­wie­nie.

Fixy. Są słowa wy­stę­pu­jące obec­nie tylko z przed­rost­kami (ni­kać, gląd, zór). Co ozna­czają ? – ?

i wiele wiele in­nych aspek­tów (od­miana, wy­mowa, fra­ze­olo­gia, bli­sko­znacz­ność,...).

Jest to praca wręcz po­tworna i nie wy­daje się by kiedy­kol­wiek mo­gła zo­stać za­koń­czona. Dla­tego słow­nik po­wi­nien być two­rzony przy współ­udziale (po­mocy) wszyst­kich i nigdy nie powi­nien zo­stać za­mknięty (stale musi się mo­dy­fi­ko­wać, uzu­peł­niać i ak­tuali­zo­wać). Ważne jest przy tym, by prawo do wpi­sów nie zo­stało zmo­no­poli­zo­wane przez ję­zy­ko­znaw­ców, bo wów­czas za­czną oni nie­chyb­nie upra­wiać ja­kąś swoją men­tor­ską „poli­tykę ję­zy­kową”.

Już (2008) jest coś w tym ro­dzaju:  http:/www.sjp.pl/  ale raczej prymitywne.

style='color:black;text-decoration:none;text-underline:none'>      

Logika prawnicza

Przed Wybo­rami 1993 par­tia KLD (Kon­gres Li­be­ralno–De­mo­kra­tyczny) wy­wie­szała na­stę­puje ha­sło:

Milion no­wych miejsc pracy. Żad­nych haseł. Tylko fakty.

Pew­nego Oby­wa­tela tak to zi­ry­to­wało, że po­zwał KLD do sądu (W–wa, Woje­wódzki, I Cy­wilny, I Ns 93/93) żą­da­jąc m.inn. za­prze­sta­nia kłam­li­wej propa­gandy, jako że KLD żad­nych miejsc pracy nie utwo­rzył. Sąd od­dalił wnio­sek, uza­sadnia­jąc to mniej wię­cej tak: Po­wszech­nie wia­domo, że KLD żad­nych miejsc pracy nie utwo­rzył, więc treść ha­sła ni­kogo nie wpro­wa­dza w błąd, a po­nadto Nie można do­ko­ny­wać wy­kładni haseł wy­bor­czych je­dy­nie w opar­ciu o lo­gikę. Oczywi­ście ciężko pole­mi­zo­wać z ta­kim uza­sad­nie­niem (zresztą można wy­my­ślić wiele in­nych za i prze­ciw), choć trzeba stwier­dzić, że gdyby w Pol­sce pa­no­wała za­sada pre­ce­densu, wy­rok ten otwo­rzy­łby furtkę dla wręcz nie­sa­mo­wi­tej pro­pa­gandy wy­bor­czej, na za­sa­dzie: Je­śli coś jest oczy­wi­stym fał­szem, to gło­sze­nie tego nie jest kłam­stwem.

Procesowi to­wa­rzy­szyły pewne, nieco nie­zwykłe oko­liczno­ści „uboczne”:

1)

KLD pod­nosił iż Oby­wa­tel nie jest stroną za­inte­re­so­waną (!), więc nie może pozy­wać.

2)

Wszyscy (Sąd i KLD) usil­nie do­pa­try­wali się, iż Oby­wa­tel jest agen­tem par­tii kon­ku­rencyj­nej wo­bec KLD.

3)

W tym celu po­wo­łano na­wet Obywa­tela na świadka (!!!), by ujaw­nił pod przy­sięgą, z czy­jego pod­usz­czenia wnosi ten po­zew. Jed­nak nie ugiął się i od­mówił od­po­wie­dzi. Jak wi­dać, naj­waż­niej­sza było „kto?kim?”

4)

Przed pro­ce­sem ani razu Oby­wa­tela nie wy­legi­ty­mo­wano (choć prze­cież mógł „pod­szyć się” pod ja­kąś nieco znaną osobę, ce­lem jej ośmie­sze­nia). Kiedy jed­nak przy­szedł do se­kreta­riatu po od­pis wy­roku, tam nie­ocze­kiwa­nie zażą­dano do­wodu toż­sa­mo­ści, mimo iż wy­rok był jawny i każdy po­wi­nien mieć weń wgląd.

5)

Obywatel za­wia­do­mił o tym za­baw­nym po­zwie dwie ce­nione przez niego re­dak­cje. Jed­nak nikt się nie zja­wił, a jak póź­niej się oka­zało w jed­nej re­dak­cji na warsz­ta­cie było aku­rat sma­ko­wite mor­der­stwo.

 

A oto garść wspomnień człowieka nieco oblatanego..........

Nigdy ale to nigdy nie miałem kontaktu z sądownictwem który brzmiałby logicznie. Zawsze odnosiłem wrażenie (także pod­czas rozprawy sądowej), że jestem w domu wariatów.
Jest jeden jedyny wyjątek:
Kiedy
pozwała mnie biblioteka o... zwrot książki, zrobiło mi się wstyd i przed rozprawą zgłosiłem się do sekretarki sędziny z oznajmieniem że pozew w całości przyjmuję. Rozprawa była minutowa: moje oznajmienie + werdykt potwierdzający.

Jeszcze gorsze były kontakty z adwokatami. Uzyskane porady brzmiały beznadziejnie jałowo (tyle to i sam bym stwierdził), a najgorsze że przebijała w nich chęć jak największego zarobku moim kosztem. Była np próba podpytania mnie o konkrety (celu łatwo się domyśleć) albo (zamiennie) naleganie abym przy wyjściu z kancelarii adwokackiej wpisał swoje dane do księgi wizyt.

Opiszę dokładniej kontakt ostatni...

Pewien szacowny urząd państwowy wydał wobec mnie decyzję odmowną – całkowicie słusznie: zgodnie z ustawą, której odpowiedni zapis przytoczono. Tyle tylko że zapis ten był jaskrawą dyskryminacją  ze względu na wiek, dla której niespo­sób znaleźć jakiegoś sensownego uzasadnienia. Postanowiłem złożyć skargę do Trybunału Konstytucyjnego, co można zrobić tylko za pośrednictwem adwokata.

Pomny na złe doświadczenia z adwokatami, zwróciłem się listownie do Sądu Rejonowego o adwokata „z urzędu” (do czego miałem podstawy). Oto jak to się odbyło:

Po kilku tygodniach otrzymałem odpowiedź – „Nie podpisał pan wniosku”. Wściekły na siebie (a i na nich), pojechałem i podpisałem. Znowu kilka tygodni i dostaję grubą kopertę z kilkudziesięciostronicową ankietą do wypełnienia i groźbą że je­żeli nie odeślę w ciągu tygodnia sprawę uznają za niebyłą. Ankieta wyglądał na idiotyczne zawracanie głowy – tylko ze 3 pozycje mnie dotyczyły i niesposób było dojść do czego mogły być komuś potrzebne. Wypełniłem i po kilku dniach ode­słałem. Znowu kilka tygodni i list że spóźniłem się z odesłaniem, więc uznają sprawę za niebyłą. Tak mnie „załatwili”

Po 2-letniej przerwie postanowiłem wznowić sprawę i w tym celu udałem się do dzielnicowego punktu bezpłatnych porad prawnych:

Młoda prawniczka (chyba) spytała się mnie najpierw czy mam 65 lat. O żadnym limicie wieku nie nie wyczytałem, więc spy­tałem się, co będzie jeśli nie mam. Brak odpowiedzi i żądanie abym okazał dowód osobisty (czyżby w celu identyfikacji dla ewentualnego zdobycia konkretów?). Usłyszałem że przed podaniem sprawy do Trybunału Konstytucyjnego najpierw mu­szę wyczerpać dostępne środki prawne (odwołanie do urzędu, do sądu itp), o czym zresztą świetnie wiedziałem.

Ripostuję że decyzja jest przecież najzupełniej zgodna z prawem, więc nie mam żadnego zahaczenia do odwołań itp. Na to słyszę że to...  nie ma znaczenia, że mam powołać się na naruszenie Konstytucji. Oto tzw logika prawnicza, czyli ignorowa­nie logiki. 

Te wspomnienia to raczej drobiazgi. W literaturze jest zatrzęsienie różnych złych doświadczeń, niekiedy przerażających.

O dobro­by­to­dziej­stwie ceł

Skoro wy­miana han­dlowa mię­dzy, dajmy na to, Pol­ską a Cze­chami ob­ło­żona jest przez oba pań­stwa opła­tami cel­nym, to wi­docz­nie jest to ko­rzystne dla obywa­teli obu tych państw (I każ­dego z osobna).

Dowód:  Nie spo­sób przy­pu­ścić, aby parla­menty tych kra­jów uchwalały coś co nie leży w in­te­re­sie ich oby­wa­teli. Skoro więc uchwa­liły cła, to cła są do­bre – dzięki nim wzrósł w obu kra­jach do­bro­byt.

Wniosek: Aby wzrósł w Pol­sce do­bro­byt, na­leży wprowa­dzić gra­nice celne mię­dzy wo­je­wódz­twami

(przy okazji ra­dy­kalnie zmniej­szy się bezrobo­cie ! bo trzeba bę­dzie za­trud­nić z mi­lion cel­ni­ków).

Podobny do po­wyż­szego „zdrowo­roz­sąd­kowy” wy­wód (do­wód? so­fi­zmat? pa­ra­doks?) poja­wia się spo­ra­dycz­nie w pu­bli­cy­styce po­pu­lar­nej, ale na próżno go szu­kać w pod­ręcz­ni­kach eko­no­mii. Czy eko­nomi­ści uwa­żają go za tak nie­po­ważny że nie warto po­świę­cić mu wzmianki ? czy też skrzęt­nie ukry­wają prawdę o cłach, by nie na­ra­żać się eli­tom wła­dzy ?

Potęga de­mo­kra­cji

Czy wprowa­dze­nie gra­nic cel­nych mię­dzy Ma­zow­szem a resztą kraju pod­nie­sie w Pol­sce do­bro­byt ?

Jeśli mamy wąt­pli­wo­ści, wy­naj­mijmy exper­tów od eko­nomii. Ilu?  Nie 2,4,6,... bo je­śli równo po­łowa od­po­wie TAK, bę­dziemy głupi jak przed­tem. Mu­simy więc wy­na­jąć 3,5,7,...  Za­cznijmy od 9.

Nie ma exper­tów nie­omyl­nych. Za­łóżmy że nie­omyl­ność każ­dego z osobna wy­nosi 80%, czyli udziela od­po­wie­dzi praw­dzi­wej 80 razy na 100 (w eko­no­mii zdaje się nie­spo­sób zna­leźć lep­szych).

Obliczmy szansę, że to co prze­gło­suje więk­szość tych 9 exper­tów bę­dzie prawdą!  Wyj­dzie 98 % !

Zwiększmy ilość exper­tów do 19 –  wyj­dzie 99 %;  dla 29 wyj­dzie 99.98%;  dla 39 – stop ! 

Wkrótce za­brak­nie nam exper­tów o tak wyso­kiej (80%) nie­omyl­ności, więc za­stą­pmy ja­kość ilo­ścią – po­pro­śmy o opi­nię 200 osób o nie­omyl­no­ści 67% (na 3 py­ta­nia 2 od­po­wie­dzi praw­dziwe).

Wiarygod­ność tego grona = 99.9999%, czyli szansa iż prze­gło­sują fałsz wy­nosi tylko 1 do mi­liona !

Idźmy śmiało dalej w tym kie­runku:

100 ty­sięcy

po  51 %

99.9999999 %

zbłądzą 1 raz na mi­liard gło­so­wań

milion

po  50.33 %

99.99999999 %

1 na 10 mi­liar­dów

10 mi­lio­nów

po  50.11 %

99.999999999 %

1 na 100 mi­liar­dów

miliard

po  50.0116 %

99.9999999999 %

1 na 1000 miliar­dów (bi­lion)

50% to „nie­omyl­ność” kom­plet­nego igno­ranta, czyli czy­sty przy­pa­dek.

Zejdźmy ze skali ogól­no­pań­stwowej do skrom­niej­szej:

Przypuśćmy że pe­wien Zwią­zek o li­czebności 6000 ma Za­rząd 9–oso­bowy.

Nieomyl­ność członka Związku = tylko 60%, nie­omyl­ność członka Za­rządu = aż 99%.

Czy podję­cie de­cy­zji po­wie­rzyć Za­rzą­dowi, czy też prze­pro­wa­dzić Re­fe­ren­dum ?

Otóż wystar­czy aby za­gło­so­wało za­le­d­wie 15% człon­ków Związku (900 osób), a już groźba de­cy­zji błędnej bę­dzie 100 razy mniej­sza niż gdyby po­dej­mował ją Za­rząd.  Niech więc żyje De­mo­kra­cja !

Zwłaszcza że Za­rząd two­rzy lobby „wy­so­kich działa­czy”, więc może gło­so­wać nie­uczci­wie.

Post scrip­tum:

1)

Jest zdu­mie­wa­jące, że nikt do­tąd (jak się zdaje) nie prze­pro­wa­dził tego ro­dzaju roz­wa­żań i obli­czeń. Au­tor wi­dział wiele pod­ręcz­ni­ków proba­bili­styki i sta­ty­styki, ale w żad­nym – na­wet w przy­kła­dach – nie zna­lazł na­wet śladu ta­kiej pro­ble­ma­tyki ! A może jed­nak ktoś to gdzieś wi­dział ? Niech na­pi­sze.

2)

Milczenie jest tym dziw­niej­sze, że ży­jemy w do­bie nie­ustan­nego za­chły­sty­wa­nia się De­mo­kra­cją. Za­tem pro­ste przy­kłady ta­kich obli­czeń (np dla 3 osób) po­winny znaj­do­wać się w każ­dym pod­ręcz­niku!

3)

Do tych obli­czeń wy­star­cza Sche­mat Ber­noul­liego plus (od ca 10000) In­te­gralny De­Moivre–La­place.

4 III 2008

Je­śliby kto są­dził, że można by ro­zstrzy­gać pro­blemy tego świata wielo­mi­liar­do­wym gło­so­wa­niem, ten jest w błę­dzie. Przede wszyst­kim nie wia­domo, czy śred­nia nie­omyl­ność gło­su­ją­cych prze­kra­cza 50%. Mnó­stwo my­śli­cieli uważa na­wet iż jest od­wrot­nie – śred­nia jest poni­żej 50%, czyli że zda­nie więk­szość zaw­sze jest błędne. Gdyby tak było, to głoso­wa­nie też po­zwo­li­łoby od­kryć prawdę – prawdą by­łoby to co w gło­so­wa­niu prze­padło. Jed­nak tak na­prawdę to nie wia­domo jaka jest ta śred­nia. Za­tem de­mo­kra­cja może wy­ra­żać tylko wolę gło­su­ją­cych.

 

Anabis

Następna Ana­bis

              

do Brydża

do Czy­taj!

literatura, wypisy, urywki, fragmenty, ciekawostki, rozmaitości

2 Grud­nia 2002

redaktor@czytaj.net

© Czytaj !