Anabis 2

ANABIS

22 Maja 2003

„Są dziwy w nie­bie i na ziemi, o któ­rych ani się śniło wa­szym fi­lo­zo­fom”

Tak przetłu­ma­czył Mic­kie­wicz słynne słowa Hamleta do Ho­ra­cju­sza (akt I, scena V) i za­mie­ścił je jako motto do II część „Dzia­dów”, przy­ta­cza­jąc przy tym wer­sją an­giel­ską:

There are more things in Heaven and Earth

Than are dreamt of in your phi­loso­phy.

Wy­gląda na to, że Mickie­wicz się po­mylił – po­winno być „w two­jej filo­zo­fii” (czyli w twoim poję­ciu, wy­obra­że­niu) – zwłasz­cza że w „Hamle­cie” żad­nych Ho­racju­szo­wych filo­zo­fów nie ma. Nie­mniej utarła się od­tąd tra­dy­cja (?!), aby przy­ta­czać to zgod­nie z Mic­kie­wi­czow­ską po­myłką. Np w słow­niku Ko­pa­liń­skiego jest:

Wię­cej jest rze­czy (dziw­nych) na nie­bie i ziemi, Ho­racy, niż śniło się wa­szym filo­zo­fom.

Prawda, że dziwne.

Za­uważmy, że (po­mi­ja­jąc tę po­myłkę) Mic­kie­wicz wy­ka­zał lep­sze wy­czu­cie ję­zy­kowe niż współ­cze­śni:

Prze­tłu­ma­czył to ładniej i zgrabniej, a po­nadto nie napi­sał „na nie­bie”, lecz „w nie­bie” – i słusz­nie, bo prze­cież nie cho­dzi tu o miej­sca w zna­cze­niu fi­zycz­nym, lecz o dzie­dziny bytu czło­wie­czego. Zresztą w „Oj­cze nasz” mó­wimy:  „któ­ryś jest w nie­bie”  oraz „jako w nie­bie tak i na ziemi”

Nieco dziwne jest po­nadto, że w przy­to­czonej przez Mickie­wicza wersji an­giel­skiej słowa He­aven, Earth za­czy­nają się od wiel­kiej li­tery. Niewy­klu­czone że tak właśnie na­pisał Szek­spir – z po­wodu jak wy­żej. Jednak w obec­nych an­giel­skich wy­da­niach to za­rzu­cono, i pi­sze się tak:

There are more things in heaven and earth, Hora­tio, than are dreamt of in your phi­loso­phy.

 

Po obej­rzeniu fa­scimile wydania 1623 oka­zuje się że słowa „he­aven” „earth” były jed­nak z ma­łej li­tery.

Dziwnie jest na­tomiast z kolejno­ścią tych słów. Wpraw­dzie  taka jest w „Ojcze nasz” po ła­cinie i po pol­sku, ale po po an­giel­sku jest  od­wrotna: “on earth as it is in he­aven”, co ozna­cza że od­ruchowo Szek­spir powi­nien był tak właśnie na­pi­sać  (NB po fran­cu­sku też jest od­wrotna: „sur la terre comme au ciel”).  Do­dajmy jesz­cze że u Szek­spira było nie „philo­sophy”  lecz”phi­losophie”

Z kolei w przekła­dzie Jó­zefa Paszkow­skiego (1817–1861) jest też od­wrotna: „ Więcej jest rze­czy na ziemi i w nie­bie”

Jednym słowem: Są dziwy w literatu­rze...

 

ANABIS

30 Maja 2005

Nałóg czy na­wyk ?

Za­pewne to  dro­bia­zgi, ale że wielu mogą się przy­dać, więc godne za­miesz­czenia:

Palę pa­pie­rosy od wielu wielu lat. Kil­ka­kroć pró­bo­wa­łem się od­zwy­czaić, ale w końcu da­łem so­bie spo­kój. Prze­ko­na­łem się bo­wiem, że je­stem uza­leż­niony nie od ni­ko­tyny! lecz od „py­ka­nia” dy­mem. Wy­szło to stop­niowo na jaw, kiedy prze­ko­na­łem się, że z równą przy­jem­no­ścią palę pa­pie­rosy słabe, a po­twier­dziło się, kiedy w Pol­sce poja­wiły się kilka lat temu pa­pie­rosy R1 Mi­nima. Mają one 7–8 razy mniej (!) ni­ko­tyny i ubocz­nych sub­stan­cji szko­dli­wych niż wszel­kie inne. Wy­pa­lając paczkę dzien­nie szko­dzę so­bie tyle samo co gdy­bym wy­palił 3 pa­pie­rowy „zwy­kłe”, więc bez wątpie­nia szko­dzę so­bie znacz­nie znacz­nie mniej niż więk­szość pa­la­czy. Za­chę­cam więc Czy­tel­nika palą­cego do spraw­dze­nia czy R1 Mi­nima będą go sa­tys­fak­cjo­no­wać.

Wyszło rów­nież na jaw że: choć piję re­gular­nie kawę, nie je­stem uzależ­niony od ko­fe­iny w ka­wie lecz od smaku kawy. Zda­rzyło się np że przez 2 ty­go­dnie pi­łem „inkę” my­śląc że jest to „ne­ska” (bo ktoś mi prze­sy­pał „inkę” do sło­ika po „ne­sce”). Na­miętny „ka­wiarz” może po­dob­nie się spraw­dzić, co po­zwoli mu zmniej­szyć (być może nad­mierną) dzienną dawkę ko­fe­iny bez zmniej­sze­nia sa­tys­fak­cji. Ja piję tylko „ne­skę” (zdaje się jest słaba) i sy­pię zale­d­wie jedną ły­żeczkę. Smak jest za­spo­ko­jony.

Stra­szenie tłu­mem

Zapo­znana cie­ka­wostka z pierw­szej wi­zyty Jana Pawła II w Pol­sce w 1979:

Przed wizytą me­dia roz­gła­szały, że na spo­tka­nie z Pa­pie­żem w War­sza­wie przy­je­dzie 6 milio­nów! Aby uwia­ry­god­nić tę nie­sa­mo­witą ilość, pole­cono na­wet szko­łom w W–wie i oko­li­cach przy­go­to­wy­wać noc­legi dla piel­grzy­mów. Nic więc dziw­nego, że wielu się na­brało, a wśród nich i ja. By­łem już raz w kil­ku­set­ty­sięcz­nym tłu­mie (w 1956 pod­czas słyn­nego wiecu z Go­mułką), ale 6 mi­lio­nów... po prostu zlą­kłem się tłumu. Choć miesz­kam w cen­trum War­szawy, ogra­ni­czy­łem się do pa­trze­nia w te­lewi­zor. Po za­koń­cze­niu uro­czy­sto­ści, zdzi­wiony że nie wi­dać ani nie sły­chać tłu­mów, wy­sze­dłem na ulicę. Było ra­czej luźno (!) i wkrótce Pa­pież prze­je­chał kilka me­trów ode mnie w swoim po­jeź­dzie (wów­czas jesz­cze od­kry­tym). Podano po­tem, że na spo­tka­niu było zale­d­wie ze 100 ty­sięcy (choć za­pewne ko­muna to ze 2–3 razy po­mniej­szyła). Per­fidna plotka nie chy­biła celu.

Oczy­wi­ście trans­mi­sja tele­wi­zyjna była wy­biór­cza. Nie po­ka­zy­wano lu­dzi klę­czą­cych (pod­czas pod­nie­sie­nia ka­mera za­sty­gała na wznie­sio­nym kieli­chu) i skwa­pli­wie ukazy­wano lu­dzi sta­r­ych, o twa­rzach możli­wie „śmiesz­nych”. No ale tego oczy­wi­ście się spo­dzie­wa­łem.

 

ANABIS

7 XI 2005

O ruchu Ziemi

Oto najprost­szy ar­gu­ment na rzecz sys­temu he­lio­cen­trycz­nego:

Astronom z astrono­mem obiad ra­zem je­dli

i przy stole bie­siad­nym spór za­wzięty wie­dli.

Jeden twier­dził, że Zie­mia wo­kół Słońca dąży,

drugi – że to nie Zie­mia, ale Słońce krąży.

Jeden zwał się Ko­per­nik, a drugi Ptolo­mej...

a spór, co jest ru­chome, co zaś nie­ru­chome,

rozsądził ku­charz – żar­tem. Spy­tał go go­spo­darz:

„Znasz bieg pla­net nie­bie­skich? Jaki do­wód po­dasz,

Kto z nas praw?”  Na to ku­charz: „Ko­per­nik, nie Gre­czyn.

Wprawdziem na Słońcu nie był, ale kto za­prze­czy

tej prawdzie oczywi­stej, mę­żo­wie uczeni,

że nikt pieca nie kręci do­koła pie­czeni”

Michał Ło­mo­no­sow

(przekład Ju­liana Tu­wima)

 

Dodajmy że sys­tem he­lio­cen­tryczny jest rów­no­ważny geo­cen­trycz­nemu

tylko z punktu wi­dze­nia ki­ne­ma­tyki !

 

Dynamicznie rzecz bio­rąc nie są rów­no­ważne

– wyja­śnie­nie można zna­leźć w pod­ręcz­ni­kach astro­no­mii.

Dzieci–żołnie­rze w Po­wsta­niu War­szaw­skim

to kompletne mi­sty­fika­cja. Nic ta­kiego nie miało miej­sca – nikt dzieci nie wy­sy­łał do walki. Oczy­wi­ście spo­ra­dycz­nie mo­gło się zda­rzyć, że ja­kiś trzy­na­stola­tek w za­mie­sza­niu „dor­wał się” na chwilę do broni, ale nic po­nadto.

Wystarczy do­wód z po­szlak (na ogół pew­niej­szy od świa­dectw (któ­rych zresztą i tak nie ma)):

– nikt przy zdro­wych zmy­słach nie po­sy­łałby dzieci do boju

– zwłaszcza że doro­słych żoł­nie­rzy – bez­czyn­nych wsku­tek roz­paczli­wego nie­do­boru broni – było aż nadto!

Legenda o wal­czą­cych dzie­ciach opiera się wy­łącznie na kilku dość zna­nych fo­to­gra­fiach. Na pierw­szy rzut oka wi­dać jed­nak, że są to czy­ste in­sceni­za­cje: ubrano kilku chłop­ców w mun­dury, dano im broń do ręki – i dzienni­karz–fo­to­graf uzy­skał wzru­sza­jące „świa­dec­two”.

Kilka lat temu obie­gła świat fo­to­gra­fia ro­dziny pale­styń­skiej z nie­mowlę­ciem ubra­nym w pas sa­mo­bój­czy. Cóż – przy­je­chał dzien­ni­karz z pa­sem, dał 20 dola­rów i pro­szę... pa­trz­cie jacy są ci Pale­styń­czycy!
Z równą re­zer­wą na­leży pod­cho­dzić do nie­ustan­nych do­nie­sień o wal­czą­cych dzie­ciach w Afryce.

Legenda prze­szła na­tych­miast do filmu „Zaka­zane pio­senki” (1947) w któ­rym po­ka­zano kilku chłop­ców tkwią­cych na po­ste­runku wśród ruin, w heł­mach i z pi­stoletami maszy­no­wymi. Przy­chodzi do nich do­wódca i po­leca znisz­czyć czołg bu­tel­kami za­palają­cymi. No i po­ka­zane jest jak rzu­cają – tak jakby nie było pod do­stat­kiem do­ro­słych, któ­rzy rzucą prze­cież bu­telką znacz­nie le­piej. Tak więc film podtrzy­muje mit znacznie silniej.

A po latach po­sta­wiono w War­sza­wie Po­mnik Ma­łego Po­wstańca – w mun­du­rze i pod bro­nią.

Stwier­dzi­łem że w dwóch szko­łach pod­sta­wo­wych w W–wie pielę­gnuje się sta­ran­nie mit o dzie­ciach–

–żoł­nier­zach w Po­wsta­niu. Moja dema­ska­cja zo­stała skwi­to­wana po­błaż­li­wym uśmie­chem.    XI 2007

 

Dopisek 12 XI 2018

Powyższe to jednak drobiazg w po­równaniu z uspra­wiedliwianiem i glo­ry­fika­cją do­wództwa Po­wsta­nia. Już od po­czątku podno­szono że de­cy­zja o wszczęciu Powsta­nia była zbrodni­cza, co na wszelkie spo­soby wy­tłu­miano pod­kre­ślaniem bo­ha­ter­stwa żoł­nie­rzy i... lud­no­ści cy­wil­nej.

Mnie uderzył jeszcze zbrodniczy upór Dowództwa w przedłużaniu Po­wstania – już na 2–3 dzień wia­domo było że klę­ska jest nie­unik­niona, że skończy się to krwawą heka­tombą. W tej sytuacji należało zakończyć Po­wsta­nie – Do­wódz­two albo zdaje się na ła­skę Niem­ców ( a nuż by ich oszczędzili) albo „rozpływa się” wśród lud­ności cy­wil­nej. Ale nie – pod­trzy­my­wali Po­wstanie jesz­cze 6 ty­go­dni, do­póki nie uzyskali sta­tusu jeń­ców wo­jennych – a koszto­wało to życie 100 ty­sięcy cy­wilów (ca 2 ty­siące dzien­nie, w tym 600 dzieci). Oto dodat­kowa zbrod­nia!  

Myślałem że nikt poza mną tego nie podnosił, ale jak się okazało byłem w błędzie: http://www.kulturaswiecka.pl/node/865. No cóż – w zale­wie tromta­dra­cji niby­patrio­tycz­nej re­alne spojrze­nie nieła­two może dotrzeć do świa­domości ogółu.

Zarzuca się Niemcom że niekiedy pę­dzili przed czoł­gami jako osłonę lud­ność cy­wilną, ale Do­wództwo po­stą­piło prze­cież iden­tycz­nie – z tym że wzięli na za­kładni­ków kilkaset tysięcy cywi­lów. I nie zezwalali im na opusz­czenie te­renu walki, cy­tuję:

„Coraz częściej mieszkańcy domagali się zgody na ewakuację. Oficjalne ze­zwo­lenie do­wództwo AK wy­dało do­piero 8 wrze­śnia”

 

BTW Z Powstaniem jestem dość związany emocjonalnie, po­nieważ jako kilkulatek wi­dzia­łem ruiny, stałem w oknie ob­ser­wu­jąc jak ro­bot­nicy roz­wa­lają ki­kuty spalo­nych domów, a po­tem znalazłem w gruzach hełm i trochę nabojów. W dzieciństwie niezbyt to mnie wzru­szało, ale póź­niej okropność tego wszyst­kiego do mnie do­tarła i dzisiaj rocznica Po­wsta­nia skłania mnie jedy­nie do żalu i roz­pa­czy.

NB w Muzeum Powstania Warszawskiego te wszystkie okrop­ności są raczej niewi­doczne – była na­to­miast ksią­żeczka dla dzieci do po­kolo­ro­wa­nia – no cóż to prze­cież była tylko taka za­bawa.  

 

ANABIS

3 V 2008

O nume­rowa­niu

Rozmowa telefo­niczna:

– Czy to nu­mer 11 11 11 ?

– Nie, tu 111 111.

– Prze­pra­szam za po­myłkę; fa­ty­go­wa­łem pana niepo­trzeb­nie.

– Nie ma za co – i tak mu­sia­łem po­dejść, bo tele­fon dzwo­nił.

Tę starą aneg­dotę wyko­rzy­sta­łem kie­dyś po­da­jąc w kwe­stio­na­riu­szu 2 tele­fony – do pracy i do domu. Urzęd­nik na próżno usi­ło­wał prze­ko­nać mnie, że to ten sam nu­mer – nie da­łem się.

W oparciu o po­wyż­sze skon­stru­owa­łem aneg­dotę ho­te­lową:

Gość hote­lowy prosi w re­cep­cji o klucz do po­koju 178.

Recep­cjo­ni­sta sięga do prze­gródki z nu­me­rem 223.

– Nie, nie ten. Pro­si­łem o 178.

– Pro­szę Pana, w na­szym ho­telu klucz do po­koju 178 prze­cho­wuje się w prze­gródce 223.

Gość bie­rze klucz i stwier­dza, że jest na nim nu­mer 325.

– Ależ, to jest klucz od 325 !

– Pro­szę Pana, w na­szym ho­telu klucz do po­koju 178 opa­trzony jest nu­me­rem 325.

To byłby re­kord, ale mniej am­bitne próby się zda­rzają.

Kiedyś wy­da­wano plan War­szawy w for­mie książ­ko­wej, w któ­rym na każ­dej stro­nie były dwa nu­mery:

numer mapki oraz numer ko­lejny strony (oczywi­ście (!) róż­niły się o kilka). Próba od­szu­ka­nia mapki z planu po­nu­me­ro­wa­nych ma­pek koń­czyła się na ogół zamie­sza­niem.

No cóż – biu­ro­kraci uwiel­biają nu­me­ro­wa­nie dla sa­mego nu­me­ro­wa­nia.

Kiedyś spró­bo­wałem zro­bić im przy­jem­ność. Pra­cu­jąc w pew­nej (sztyw­nej i po­waż­nej) in­sty­tucji pań­stwowej do­sta­łem za­da­nie spo­rzą­dze­nia ze­stawu zbiorczego. Po­nume­ro­wa­łem w ta­beli ko­lumny i wier­sze (tak zaw­sze ro­biono) i zsu­mo­wa­łem każdą ko­lumnę i wiersz (też tak zawsze ro­biono) – z tym że zsu­mo­wa­łem rów­nież nu­me­ry wier­szy i ko­lumn. Za­uwa­żono to jednak i o dziwo na­pięt­no­wano.

Głoski sil­nie miękkie (pala­tywne?) i diak­tryby za­miast dwu­li­te­ró­wek

Są to głoski: Ć Ń Ś Ź. Nie­stety, tak zapi­suje się je tylko w niektó­rych przy­pad­kach. Na ogół za­miast gór­nej kre­seczki zmięk­cze­nie  za­zna­cza się po­przez do­pi­sa­nie li­tery i, np: cia­sto, nie, siano, ziele.

Dlaczego? Ano tak się utarło i już. Napi­sa­nie: ća­sto, ńe, śano, źele – ucho­dzi za błąd or­to­gra­ficzny.

Wielokrotnie ob­ser­wowa­łem jak dzieci uczące się pi­sma pi­szą: ća­sto, ńe, śano, źele – do­póki ktoś im tego nie wy­per­swa­duje („Tak się nie pi­sze, ko­cha­nie. To błąd”). Oczy­wi­ście dźeći mają rację – tak śę po­winno pi­sać ! Szkód żad­nych to nie spo­wo­duje, a wskaże pra­wi­dłową wy­mowę ta­kich wy­ra­zów jak np si­nus i sin­gle­ton, które lu­dzie pro­stego serca pró­bują wyma­wiać jako śi­nus i śin­gle­ton, a po usły­szeniu że coś–tu–nie–tak pró­bują pi­sać jako sy­nus i syn­gle­ton (au­ten­tyczne). NB do dzi­siaj nie wiem czy sicz (zapo­ro­ska (patrz „Try­lo­gia”)) wy­ma­wia się śicz czy sicz.

Natknąłem się kiedyś na dwie pol­skie książki (sprzed 100 lat!) w któ­rych cał­ko­wi­cie za­rzu­cono zmięk­cza­nie przy po­mocy li­tery i. Nie­stety, próba ta się nie przy­jęła. A szkoda.

Nie pamiętam już czy w książ­kach tych wpro­wa­dzono także jed­noli­te­rowe diak­tryby dla obec­nych dwuli­te­ró­wek: ch cz dz dź dż rz sz.  To też byłoby b.wygodne i wcale nie ko­li­do­wa­łoby z or­to­gra­fią. Do­wie­dział­bym się w końcu czy słowo mu­rza (patrz „Trylo­gia”) wyma­wia się mur–za czy też mu–rza (w słow­ni­kach tego nie po­dają) i unik­nął­bym mi­mo­wol­nych lap­su­sów przy gło­śnym od­czyty­wa­niu ta­kich słów jak pod­zelo­wać (nie po–dzelo­wać lecz pod–ze­lo­wać), pod­że­gać itp.

A jed­nak są słow­niki po­da­jące wy­mowę słowa „mu­rza”, mia­no­wi­cie „mur–za” ( http://www.sjp.pl/)

Te głupie pszczoły

W głębokim PRLu królo­wał w skle­pach miód „wy­pro­du­ko­wany” przez Za­kład Stan­da­ry­za­cji Miodu w Olsz­ty­nie. Na­zwa ta zaw­sze mnie za­dzi­wiała: Nic to że pszczoły ro­bią miód od mi­lio­nów lat – w Olsz­ty­nie wie­dzą le­piej! Cie­kawe czy Unia Eu­ro­pej­ska wy­pra­co­wała już stan­dard dla miodu?

O psuciu żyw­no­ści

Proceder fał­szo­wa­nia i psu­cia żyw­no­ści postę­puje w Pol­sce pełną parą:

Pieczywo, wę­dliny, sery żółte – coś obrzy­dli­wego. Mleko jako tako się trzyma, ale da­leko mu do mleka praw­dzi­wego (tzn nie pod­da­nego ob­róbce w mle­czarni). Jabłka wy­glą­dają ład­nie, ale wsku­tek upo­rczy­wego opry­skiwa­nia sa­dów nie mają ani aro­matu ani wła­ści­wego smaku.

Najgorzej jest w su­per­mar­ke­tach. Można tam osta­tecz­nie ku­po­wać cu­kier, ale i to nie jest pewne, bo­wiem pro­duk­cja się roz­dwoiła – na półki w su­per­mar­ke­tach produ­kuje się wg osob­nej tech­nologii.

Przyczyną tego zja­wiska jest po pro­stu... nie­wy­bred­ność szero­kich rzesz kon­su­men­tów. Za­tra­cili za­pewne smak i nie czują tego co je­dzą. A może: „A niech bę­dzie i ... byle nieco mniej za­pła­cić” ?

Co za­miast wę­dlin:

Należy ku­pić kawał mięsa na targu (nie w su­per­mar­ke­cie) i ugo­to­wać bądź upiec. Je­śli weź­miemy pod uwagę skład, ja­kość i smak – wcale nie wy­cho­dzi to dro­żej od „wę­dlin”. A i fa­tyga jest nie­wielka.

Wspo­mnie­nie o „Ko­ziołku”:

W głę­bokim PRLu był na rynku ser zio­łowy „Ko­zio­łek” (małe twarde stożki o wy­so­ko­ści ca 10 cm).

Tarło się go na tarce, nad ka­napką. Coś wspa­nia­łego – żadne par­me­zany nie umy­wają się do niego.

Niestety, na obecne czasy byłby za dobry (i za­pewne zo­stałby sfał­szo­wany).

 

ANABIS

12 IX 2008

Stopowa­nie na mi­li­par­seku

W jednym z opo­wia­dań Stanisława Lema o pi­lo­cie Pi­rxie lu­xu­sowy pa­sa­żer­ski sta­tek ko­smiczny otrzy­muje pole­ce­nie  prze­rwa­nia rejsu i wyru­sze­nia na ra­tu­nek. W na­wi­ga­torni pada py­ta­nie „Czy damy radę za­sto­po­wać na mi­li­par­seku?”. Od­po­wiedź jest twier­dząca, z czego wy­nika że miej­sce kata­strofy jest odle­głe o około je­den mili­par­sek. Sta­tek zmie­nia kurs i wy­ru­sza na ra­tu­nek.

Na oko wy­gląda to sen­sow­nie; na wszelki wy­pa­dek – po­liczmy:

Parsek to odle­głość, którą świa­tło prze­bywa w po­nad 3 lata (do­kład­niej: w 1191 dni).

Na miliparsek zu­żyje więc świa­tło 1000 razy mniej czasu – czyli po­nad 1 dzień.

Statek był oczy­wiście o wiele wol­niej­szy – miał pręd­kość po­dróżną = 10 ty­sięcy km na se­kundę, czyli był 30 razy wol­niej­szy od świa­tła, a za­tem do­tar­cie do miej­sca kata­strofy za­bra­łoby mu po­nad mie­siąc ! (z czego ostat­nie kilka dni mu­siał­by zu­żyć na ha­mo­wa­nie). Po­nad mie­siąc! A jak jest w opo­wia­da­niu? Sta­tek na­wią­zuje kon­takt wi­zu­al­ny z miej­scem ka­ta­strofy już po kilku(nastu) go­dzi­nach lotu ha­mo­wa­nego.

Lapsusów takich jest w fan­ta­styce za­trzę­sie­nie. Au­to­rzy w go­rączce twór­czej wsta­wiają liczby ta­kie ja­kie pod­suwa im roz­tar­gniona muza, nie ra­cząc wy­ko­nać ele­men­tar­nych szkol­nych osza­co­wań.

W ogóle do wszelkich po­da­wa­nych liczb – także w nie­fan­ta­styce! – na­leży pod­cho­dzić z nie­uf­no­ścią; nie za­wa­dzi spraw­dzić je sa­memu, aby przeko­nać się cho­ciażby czy jesz­cze po­tra­fimy ra­cho­wać.

Szcze­gólnie trzeba uwa­żać kiedy czy­tamy o „bi­lio­nach dola­rów”. Wielu dzien­ni­ka­rzy nie wie, że w USA bi­lion to 1000 mi­lio­nów i – ba­ga­telka – po­dają pol­skiemu czy­tel­ni­kowi kwoty ty­siąc razy więk­sze.

Główna za­sada go­spo­darki pań­stwo­wej

W owym czasie – dziś już może nie – główną za­sadą go­spo­darki pań­stwo­wej było „stehlen und steh­len las­sen”. Kraść i po­zwo­lić kraść. Piękna po­ko­jowa za­sada.

Ten dobry sys­tem miał jed­nak jed­nego wroga, a mia­no­wi­cie pewną fran­cu­ską za­sadę. Co tu dużo ga­dać, Fran­cuzi są we wszyst­kim wro­gami Niem­ców. „Ótes–toi que je m'y mette”. Co w swo­bod­nym tłu­ma­cze­niu zna­czy: „Od­suń się, niech i ja się na­kradnę”.     Mor Jokai "Złoty czło­wiek"  (ca 1890)

Skoro jest wzór na Pro­cent Skła­dany, czas by ktoś uło­żył wzór na Pro­cent Kra­dziony oraz Mar­no­tra­wiony. Oba te pro­centy wy­dają się być im­ma­nentną ce­chą wszel­kich ludz­kich przedsię­wzięć doko­ny­wa­nych przez or­gani­za­cje zhie­rar­chi­zowane (już przy bu­do­wie pira­mid z pew­no­ścią...), a nie­stety duże przed­się­wzię­cia mogą być zre­ali­zo­wane tylko przez ta­kie wła­śnie or­ga­ni­za­cje.

Jest nowelka Cze­chowa (za­po­mnia­łem ty­tułu; może ktoś przypo­mni) w któ­rej grupka akcjo­na­riu­szy ma­łego przed­się­bior­stwa bie­dzi się jak za­po­biec ko­lej­nej de­frau­dacji. Ka­sjer – trzeci z ko­lei – przy­znaje się ze skru­chą, że – już po raz drugi – skusiły go roz­ko­sze tego świata (ko­biety, wino, śpiew). Zroz­pa­czeni ak­cjo­na­riu­sze obie­cują mu końcu do­star­czać te roz­ko­sze gra­tis (wino, ad­re­siki itp), byle tylko po­wstrzy­mał się od nad­we­rę­ża­nia kasy.

Stąd też wy­wo­dzą się ol­brzy­mie pen­sje me­nadże­rów wiel­kich firm. Za­pewne znala­złby się zdol­niej­szy ochot­nik do pracy za pen­sję znacz­nie niż­szą, ale jest niemal pewne że z bie­giem czasu uległby po­ku­sie. Je­śli na­wet nie miałby moż­li­wo­ści de­frau­da­cji, to zo­stałby prze­ku­piony przez firmę kon­ku­ren­cyjną w celu do­kona­nia sabo­tażu w in­tere­sach pra­co­dawcy.

Polskie –ski po an­giel­sku ?

Skąd wzięło się pisa­nie po an­giel­sku Ko­wal­sky za­miast Ko­wal­ski, Sla­win­sky za­miast Sla­win­ski itp ?

(przecież an­giel­skie sky brzmi jak pol­skie skaj, a an­giel­skie ski [narty] wy­ma­wia się jak pol­skie ski).

Jest to zdaje się ma­niera dość świeża, bo wi­dzia­łem kie­dyś stare książki an­glo­ję­zyczne w któ­rych pol­skie ski pi­sano po pro­stu ski. No i do­tąd w USA obcho­dzi się Pu­la­ski Days (nie Pu­la­sky Days).

Jak na­uczał hi­storii mój na­uczy­ciel w li­ceum

Przez 4 lata dyk­tował swój wła­sny kurs hi­storii – głów­nie skon­den­so­wane fakty; niemal zero oceny i in­ter­pre­ta­cji. Wy­da­wa­nie lek­cji pole­gało na do­słow­nym od­two­rzeniu te­matu z pa­mięci – nie wy­ma­gał, ani na­wet nie tole­ro­wał, żad­nego „my­śle­nia hi­sto­rycz­nego”; nale­żało po pro­stu po­wtó­rzyć.

Aby na­dą­żyć z no­to­wa­niem wy­pra­co­wa­łem so­bie sys­tem „ste­no­gra­fii hi­sto­rycz­nej”, spro­wa­dza­ją­cy się do wiel­kiej ilo­ści skró­tów (np F=Fran­cja, P=Pol­ska) i róż­nych sym­boli gra­ficz­nych.

Tę metodę na­ucza­nia nie­któ­rzy ostro kry­ty­ko­wali („czy­sta pa­mię­ciówka; nie uczy myśle­nia”).

Po latach uzna­łem jed­nak, że była to me­toda bar­dzo do­bra, ba – na­wet je­dyna wła­ściwa !

Przecież naj­więksi filozo­fo­wie mają ol­brzy­mie kło­poty z in­ter­pre­tacją i oceną pro­ce­sów hi­sto­rycz­nych ! jak więc wy­ma­gać tego od nie­do­świad­czo­nego na­sto­latka. Na­leży więc wbić mu w głowę na­razie fakty. Je­śli jest głupi bądź bę­dzie umy­słowo ocię­żały, to przy­najm­niej one mu po­zo­staną. A je­śli bę­dzie miał skłon­ność do my­śle­nia, to z cza­sem za­cznie mu coś świ­tać. Po­nadto w obu przy­pad­kach unie­za­leż­niony bę­dzie od in­ter­pre­ta­cji na­rzu­ca­nej przez bie­żącą wła­dzę poli­tyczną.

Hitler ura­to­wał Eu­ropę

Przed czym? Przed sowie­ty­zmem. Czy z do­brego serca? By­najm­niej. Aby ura­to­wać III Rze­szę.

Desperacki atak w 1941 był JE­DYNĄ szansą nazi­stow­skich Nie­miec. Bez niego wkrótce ru­szy­ła­by po­tężna ofen­sywa so­wiecka – zmiaż­dży­łaby Niemcy i za tym sa­mym za­ma­chem usta­nowi­łaby w CA­ŁEJ Eu­ro­pie „wła­dzę rad”. Zwią­zek So­wiecki obej­mo­wałby dzi­siaj Por­tu­ga­lię, Wło­chy, Gre­cję,... i może na­wet Wy­spy Bry­tyj­skie. Atak Hi­tlera zniweczył przy­go­to­wy­waną ofen­sywę i w efek­cie Sta­lin zdo­był zale­d­wie ka­wa­łek Eu­ropy. Co po­zwo­liło ZSSR na prze­trwanie tylko do 1989.

Jest to oczy­wi­sty wnio­sek z ksią­żek Wik­tora Su­wo­rowa: „Lo­do­la­macz” „Dzień M” „Ostat­nia re­pu­blika”. Zdema­sko­wały one wy­ho­do­wane przez So­wiety fał­szer­stwo, ja­koby II Wojnę Świa­tową wy­wołał hi­tle­ryzm (sic!). Tym­cza­sem roz­cią­gnię­cie „wła­dzy rad” na ca­ły świat (czyli pod­bój świata) było od sa­mego po­czątku głów­nym i wcale nie­taj­nym ce­lem bol­sze­wi­ków. W tym celu roz­po­częli nie­sły­cha­nie in­ten­sywne zbro­je­nia i sta­ran­nie pod­sy­cali roz­wój hi­tle­rymu jako za­pal­nika wo­jen­nej po­żogi, z fi­nal­nym akor­dem w po­staci paktu Ri­ben­trop–Moło­tow.

 

ANABIS

27 XII 2008

Jak cię wi­dzą, tak pra­cujesz

Kiedyś za­cząłem pra­cować w pew­nej (sztyw­nej i po­ważnej) in­sty­tucji pań­stwo­wej, w dziale wy­ma­ga­ją­cym nieco umie­jęt­no­ści kon­cep­cyj­nych. Pra­co­wałem w stylu: go­dzina kon­cep­cyjna, 15 minut prze­chadzki w są­siednim parku. Ale tylko ja jeden by­łem taki. Np pan który sie­dział przy są­sied­nim biurku nie­prze­rwanie coś pi­sał i pi­sał, a biurko miał za­wa­lone pa­pie­rami. Po ty­go­dniu, kiedy już się oswoiłem, za­gad­ną­łem go, co tak ciągle pisze i pi­sze. Dał mi to do po­czy­ta­nia, a kiedy przej­rza­łem, stwier­dziłem, że pro­du­kuje bez­war­to­ściowe wo­do­lej­stwo. Zdumia­łem się, ale zmil­cza­łem.

Kiedy powie­dzia­łem o tym pewnej oso­bie o po­kole­nie star­szej, ta ura­czyła mnie taką aneg­dotką:

Po wojnie stu­diowałam i jedno­cze­śnie praco­wa­łam jako bu­chal­terka w małej fir­mie. Pracy było (na szczę­ście) bar­dzo nie­wiele, to­też dzi­wi­łam się, że druga bu­chal­terka nie­ustan­nie coś pi­sze i pi­sze. Kiedy za­gad­nę­łam ją o to, poło­żyła pa­lec na ustach i po­wie­działa tak: „Pani Ma­rio, ja rze­czywi­ście mało mam do ro­boty, ale co so­bie szef po­myśli kiedy będę sie­działa bez­czyn­nie. Więc jak coś napi­szę, to po­wle­kam li­tery po raz drugi, trzeci, czwarty – aby było wi­dać, że pra­cuję”.

Wpadłam na po­mysł, aby przepi­sy­wała mi no­tatki z wy­kła­dów. Ucieszyła się..

Ostatni ton

Teraz już b.rzadko sły­szy się Hej­nał Kra­kowski (po­prze­dzony poda­niem do­kład­nego mo­mentu 12:00:00 ).

Dawniej po­da­wano to tak: „Ko­niec pią­tego (?siód­mego) tonu wyzna­cza go­dzinę 12:00”, a kilka lat temu do­wie­dzia­łem się, że zmie­niono to na „Ko­niec ostat­niego tonu wy­zna­cza...”. In­for­ma­tor po­wie­dział, że na­pi­sano już o tym do Roz­gło­śni i ten „Po­lish joke” wkrótce znik­nie.

Gdzie tam! Nadal jest; nie­dawno mia­łem oka­zję usły­szeć to na wła­sne uszy.

U notariu­sza

Kiedyś pewna firma z USA przy­słała mi formu­larz umowy do za­ak­cepto­wa­nia przeze mnie, w któ­rym było spe­cjalne okienko na mój pod­pis i po­świad­cze­nie no­ta­riu­sza, że jest to na­prawdę mój pod­pis.

Sekretarz no­ta­riusza oświad­czył, że mam wiel­kie szczę­ście, iż pani nota­riusz zna an­gielski. Na moje zdzi­wie­nie: „A co to ma do rze­czy? Skoro no­tariusz po­twier­dza TYLKO mój pod­pis, to reszta mo­gła­by być i po chiń­sku! Wy­star­czy że no­ta­riusz na­pi­sze tylko w ja­kimś ję­zyku, że JEST TO MÓJ POD­PIS. Na­wet je­śli b.słabo zna angiel­ski czy francu­ski, to tak pro­ste zda­nie chyba na­pi­sać po­trafi.”

Usłyszałem to co zwykle: „No tak, ale wie Pan – tak nam każą” (ra­czej ewi­dentne kłam­stwo albo głu­pota).

Podpisałem się gdzie trzeba, a pani no­tariusz po­świad­czyła. Ale nie w prze­zna­czo­nym na to miej­scu, broń Boże. Na końcu ca­łego tek­stu przy­sta­wiła wielką pie­czątkę (na pół strony) a kilka pu­stych pół w pie­czątce wy­pełniła ręcz­nie. Wszystko po pol­sku! Wy­glą­dało to tak idio­tycz­nie, że w końcu nie wy­sła­łem tego do USA (po­ra­dzi­łem sobie ina­czej). Nie chciałem da­wać Ame­ry­ka­nom okazji do uło­że­nia no­wego „Po­lish joke”.

W bankach

W centrum W–wy (gdzie miesz­kam) jest zatrzę­sienie ban­ków. Od czasu do czasu odwie­dzam kilka z nich w kwe­stii – przy­znaję to – z re­guły nie­ty­po­wej. A oto moje przy­gody w ostat­nich la­tach:

1) Przygoda z czekiem ban­kier­skim:

Pewna firma z USA przyj­mo­wała wpłaty tylko w po­staci cze­ków (dziwne ale praw­dziwe). Nie mia­łem nie­stety ksią­żeczki cze­ko­wej, ale to dro­biazg: udam się do banku i kupię czek banku na te 40$ (na­zywa się to cze­kiem ban­kier­skim). W pierw­szych trzech ban­kach o czymś ta­kim nie sły­szano („My je­ste­śmy uczci­wym ban­kiem...”). W czwar­tym sły­szano, ale „Takie czeki wy­sta­wiamy tylko tym, któ­rzy mają u nas konto” (?chyba jed­nak nie­zbyt wie­dzieli o co cho­dzi). W pią­tym hurra – sły­szano i wy­sta­wią, za 50 zł. Dość słono, ale niech tam.

Urzędnik nie za­akceptował kar­teczki na której wypi­sa­łem wszyst­kie dane do czeku, lecz wrę­czył mi b. ob­szerny for­mu­larz do wy­peł­nie­nia (z miej­scem na moje dane per­so­nalne), a po­nadto po­wiedział że mu­szę się wy­legi­ty­mo­wać (!?). Nie pomo­gło moje stwier­dze­nie, że prze­cież to JA płacę, że kwota jest drobna, i że 50 zł całkowi­cie wy­star­cza na to aby SAMI so­bie wy­pełnili ten for­mularz. Wście­kłem się i wy­sze­dłem. Osta­tecz­nie mu­sia­łem za­wró­cić tym głowę znajo­memu w USA.

Przed­tem urzęd­nik ten za­pro­pono­wał, że­bym otwo­rzył so­bie u nich konto. Bę­dzie pro­ściej, do­stanę ksią­żeczkę cze­kową – a wszystko to po­trwa kilka mi­nut. Spodo­bało mi się to, ale kiedy zapro­wadził mnie do ko­le­żanki, spu­ścił z tonu – oka­zało się, że zało­że­nie u nich konta trwa TRZY mie­siące [ !!!! ].

2) Przygoda z kontem de­po­zy­to­wym:

Kiedyś cho­dził mi po gło­wie po­mysł na pe­wien biz­nes usłu­gowy, wyma­ga­jący (nie­stety) za­in­we­sto­wa­nia ze 100 ty­sięcy zło­tych. No i była oczywi­ście groźba, że chęt­nych będzie zbyt mało.

Co robić? Wy­koncypo­wa­łem coś ta­kiego:

– Najpierw szu­kam klien­tów i zbie­ram od nich przed­płaty na usługę.

– Płacą nie mnie, lecz na spe­cjalne konto w banku. Bank rę­czy (np w ne­cie), że po okre­ślo­nym ter­mi­nie prze­zna­czy pie­nią­dze na zre­ali­zo­wa­nie usługi (np za­płaci dru­karni za wydru­kowany al­bum, infor­mator, książkę,...) albo zwróci pie­nią­dze klien­tom.

Wydawało się, że wszystko jest OK. Wszyscy są za­bez­pie­czeni, a ja, je­śli nie wyj­dzie, stracę nie­wiele.

Już w pierw­szym banki usły­sza­łem, że musie­liby mieć do mnie wielkie za­ufa­nie, aby pójść na coś ta­kiego. W na­stęp­nych było niele­piej – w ogóle nikt nie zrozu­miał o co chodzi.

Potem do­wie­działem się, że jest to me­toda znana i sto­so­wana na świe­cie pn „konto de­po­zy­towe”.

3) Przygoda z we­kslem:

Znajomy z pro­wincji za­dzwonił do mnie, abym ku­pił mu we­ksel, do­kład­niej: blan­kiet we­kslowy.

Na moje zdziwie­nie („prze­cież wy­star­czy na ka­wałku pa­pieru”) od­po­wie­dział, że świet­nie o tym wie, ale je­śli wy­stawi we­ksel na ja­kimś „urzę­do­wym” blan­kiecie, wzbudzi to więk­sze za­ufa­nie.

Odwiedziłem więc kilka ban­ków i do­wie­dzia­łem się, że ta­kie blan­kiety kie­dyś mieli, ale te­raz nie mają. Nie by­łoby w tym nic tak b.dziwnego, gdyby nie to że jed­no­cze­śnie oświad­cza­no mi zdecy­do­wa­nie, że weksel musi być wy­pi­sany na blan­kie­cie spe­cjal­nym, bo ina­czej jest praw­nie nie­ważny.

 

 

ANABIS    12 IX 2010

Reforma palatalizacji (czyli o pi­sowni zmięk­czeń)

Litera „i” jest używana we współcze­snej polszczyźnie na 4 sposoby:

1) jako samogłoska:   bitwa  sinus  si­los  kij  donica sicz

2) jako zmiękczenie spółgłoski po­przedniej:  ciasto  zieleń  siano

3) jako jednoczesne 1) i 2):   zima  siła   ciskać

4) jako spółgłoska „j”:   kielnia  wiosna  diabeł (djabeł dyabeł)

Co do przypadku 4) to fonetycy twier­dzą, że nie ma tu spółgłoski „j”, lecz jest „słabe zmięk­cze­nie” („kiel­nia” = „k’elnia”,  „wio­sna” = „w’osna”).  Jest to jednak „na­ukowy wymysł”, jako że ża­den (współ­cze­sny) Polak nie po­trafi od­różnić w wy­mo­wie „kjel­nia” od „k’elnia”, a po­nadto słowo „dia­beł” pi­sze się często rów­nież jako „dja­beł”, a daw­niej pi­sano po­wszech­nie „dyabeł”.

Szczerze pisząc, powyższe stwierdzenie jest nieco wątpliwe – wydaje się bo­wiem, że można również po­trak­to­wać ta­kie „i” jako słab­sze zmięk­czenie (w przypadku „kropić” „kropielnica” nawet chyba trzeba). Z drugiej strony spójrzmy na dawniej­sze pisow­nie – hi­storja, hi­storji, hi­storyj – oraz słowa „dy­alog” „dy­a­ment” w baj­kach Krasic­kiego, a w „Dzia­dach” –  legijo­nista  wigilija  wigiliji  feldje­ger  patryjar­cha  kura­cyja. Po­nadto w ję­zyku ślą­skim (?) pi­sze się „mjasto” „bjelizna”.               16 IX 2010

Wynikają z tego wszystkiego dwie możliwości zrefor­mowania pisowni:

AAA:

Zamiast zmiękczania przez „i”, zmięk­czać przez sto­sowanie „ć” „dź” „ń” „ś” „ź”

(czyli pisać „ćasto” „śano” „źima” „ći­skać”, natomiast „sinus” „bitwa” „do­nica”)

Korzyści:

1) uproszczenie – znikają przypadki 2) oraz 3), co już samo w sobie jest ko­rzystne

2) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: sinus, circa, sicz

NB zetknąłem się z wymową „śinus” (!)” „śingleton” (!) „ćirca” (!), no i do dzisiaj nie wiem czy wyma­wia się „śicz” czy też „s’icz”.

3) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: zima,  siano, cia­sno

Niby jest oczywiste jak je należy wy­mawiać, ale tylko wtedy kiedy się już wie.

Cudzoziemiec i uczące się czytać dziecko, mogliby wymawiać je bez zmięk­czenia („s–jano”) bądź przez do­dat­kową sa­mo­gło­skę („śi–ano”) – i trudno byłoby im coś zarzucać (no bo skąd mieliby to wiedzieć bez wcze­śniej­szego usły­sze­nia).

Zaszłości:

1) Nie jest to bynajmniej propozycja nowa – widziałem dwie polskie książki wy­dane ze 100 lat temu (nie­stety nie za­no­to­wa­łem ja­kie) w któ­rych tak wła­śnie zmięk­czano. Wi­działem także próby takiego pi­sania w kilku póź­niej­szych tek­stach.

2) Dwukrotnie zaobserwowałem jak uczące się dziecko pisało „śano” „śę” „ćało”. Zu­pełnie słusznie i lo­gicz­nie – do­póki do­rośli nie skło­nią je do porzu­cenia tego „błędu”.

BBB:

Zamiast stosować „i” spółgłoskowe (przypadek 4), stosować „j”

(czyli pisać  „kjelnia” „wjosna” „dja­beł” „bjały”)

Korzyści:

1) ukonsekwentnienie – skoro jest spółgłoska piszmy spółgłoskę

2) dalsze uproszczenie – „i” będzie służyć wyłącznie jako samogłoska

3) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: kielnia, wio­sna

Niby jest oczywiste jak je należy wy­mawiać, ale tylko wtedy kiedy się już wie.

Cudzoziemiec jak również uczące się czytać dziecko, mogliby wymawiać je z do­dat­kową samo­głoskę („ki–el­nia” „wi–osna”) – i trudno by­łoby im coś za­rzucać (no bo skąd mieliby to wie­dzieć bez wcze­ś­niej­szego usły­szenia).

UWAGA

Daleki jestem od myśli o dekretowaniu pisowni przez jakiś komitet języ­kowy. Najle­piej aby zwy­czaje zmie­niały się stop­niowo i sa­mo­rzut­nie. W tym przy­padku zastoso­wanie tych pro­pozycji nie spowo­duje żadnych niepo­ro­zu­mień w rozu­mie­niu tekstu ani w wy­mo­wie, za­tem – komu wola, niech spró­buje tak pisać.

 

Lewica a Prawica

ANABIS    22 XI 2018

Zobaczmy co powiedział w tej kwestii Stanisław Lem w „Altruizynie”:

Klapaucjusz: [ do Przedstawiciela NFR (Najwyższej Fazy Rozwoju) ]

„Obowiązkiem waszym jest zlikwido­wać natychmiast wszelkie cierpie­nia, troski, nie­szczę­ścia, jakie trapią istoty wam po­dobne,...”

Przedstawiciel NFR:

„Przedmiotem tym [uszczęśliwianiem] zajmowaliśmy się gruntownie około piętna­stuset wieków temu. Dzieli się on na feli­cy­tolo­gię na­gła, czyli niespo­dzie­waną, i po­wolną, czyli ewolucyjną. Ewolucyjna po­lega na tym, aby i pal­cem nie ru­szać, w prze­świad­czeniu iż każda cywili­za­cja tak czy inaczej po­wo­lutku sama sobie da radę; w spo­sób nagły zaś można uszczęśli­wić albo po do­bremu, albo siłą. Uszczę­śli­wianie siłą sprowa­dza, jak wyka­zuje ra­chu­nek, sto do ośmiu­set razy więcej nie­szczęść niż po­wstrzy­mywanie się od wszel­kiej ak­tyw­no­ści. Po do­bremu zaś uszczęśli­wiać też nie można, bo – acz­kolwiek wydaje się to dziwne – skutki są ta­kie same,...

To chyba rozjaśnia różnicę między Le­wicą a Prawicą.

 

A teraz w opowiadaniu „Kobyszczę”:

„Zwiększył [Klapaucjusz]  z kolei po­tencjał Dobra; za­raz ofiarną zrobiła się spo­łecz­ność; każdy leciał tam pę­dem przed sie­bie, żywo roz­glą­da­jąc się za takimi, których dolę wypada polep­szyć, a specjalny był popyt na wdowy i sie­roty, szcze­gólnie po ociem­nia­łych. Ta­kim aten­cjami je ota­czano, takie im świadczono du­sery, że po­nie­które bie­dac­twa chroniły się za mo­sięż­nym za­wia­skiem puzdra, i miał już przed sobą istną cy­wili­za­cyjną za­wieruchę. Niedo­bór sie­rot i nędzarzy spo­wodo­wał bo­wiem kry­zys,...”

To wyjaśnia czemu istnienie nieszczę­śliwych jest Le­wicy potrzebne, i jak wielkim cio­sem było dla niej znik­nię­cie z areny XIX–wiecz­nego fa­brycz­nego proleta­riatu.

 

Kobiety a Mężczyźni

ANABIS    22 XI 2018

Ja to widzę tak:

Odmienność umysłowa obu płci rzecz jasna istnieje i jest uwarunko­wana ge­ne­tycz­nie. Kiedy męż­czyźni wy­cho­dzili na po­lo­wa­nie (ma­muty itp), ktoś mu­siał zo­stać z maleń­stwami, ktoś musiał dać im piersi ! (nie było wtedy sztucz­nego mleka), ktoś musiał być cierpliwy i łagodny.

Bez kobiet–troskliwych opiekunek dzieci by nie prze­żyły i rodzaj ludzki by wygi­nął.

Bez mężczyzn–myśliwych zabrakłoby mięsa i rodzaj ludzki też by wygi­nął.

Polowanie to walka i agresja; opieka nad dziećmi to łagodność, czułość  i cierpli­wość.

Polowanie to wyjście na świat i ko­nieczność wysiłku umysłowego jak po­dejść zwie­rza.

Opieka nad dzieckiem to cierpliwe sie­dzenie w jaskini i nieustanna czuła tro­ska o dzieci.

Nic więc dziwnego, że kobiety są na ogól mniej wy­dolne umysłowo i mniej twór­cze.

I bardzo dobrze! bo właśnie dzięki temu zdolne są do cierpliwego niań­czenia dzieci.

A męczyźna oseskowi piersi nie poda, a i do nieco starszego dziecka też cza­sem nie ma cierpli­wości.

I dlatego:

Kiedy widzę kobietę–policjanta z pałką u boku bądź karabinem przecho­dzą mnie ciarki.

dusze

Niefrasobliwość? nie­umiejęt­ność? czy tro­ska o na­sze du­sze?

 

9 XII 2018

Pod http://czytaj.net/varia/Obrona%20astrologii.htm podano zabawny przy­kład jak pu­blicy­ści li­czą, a ra­czej nie ra­czą poli­czyć. Za­pewne czy­nią to  z troski o na­sze du­sze – abyśmy porzucili zabobon astrologii. Takie „niefra­sobli­wości” ra­chun­kowe zda­rzają się dziennika­rzom dość czę­sto. Przecież oni tylko „dono­szą” –  więc po co mieliby zawra­cać so­bie głowę wia­rygod­no­ścią wyli­czeń? Je­śli liczby od­powied­nio czy­tel­nika ukierun­kowują, to już dobrze. Przecież dzien­nikarz jest „in­żynie­rem dusz ludz­kich”, więc po­wi­nien dbać aby dusze wyzna­wały po­glądy właściwe. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, do wszel­kich liczb ogła­szanych w me­diach po­win­ni­śmy pod­chodzić z nieufno­ścią –  najle­piej je spraw­dzić, a przy­najmniej nie dowierzać. Kto wie, ile bzdur­nych liczb poda­wa­nych jest w związku z Glo­balnym Ocie­ple­niem? Prze­cież to tak szla­chetna troska, że nie za­szkodzi lu­dzi tro­chę po­stra­szyć i poda­wać liczby np 100 razy więk­sze!

Zbrojni w to ostrzeżenie, zapoznajmy się z najśwież­szym doniesieniem por­talu Onet.pl:

W latach 1990–2016 dopłacili­śmy do górnictwa nawet 230 mld zł, czyli 8,5 mld zł rocz­nie. Każdy Po­lak do­pła­cał do wydo­by­cia wę­gla co roku średnio 1910 zł. We­dług ra­portu NIK, w latach 2007–2015 górnicy od­prowa­dzili w podat­kach 64,5 mld zł. W tym sa­mym okre­sie pań­stwo do­płaciło spółkom górni­czym m.in na emery­tury 65,6 mld zł, czyli o 1,2 mld zł wię­cej.

Najpierw dzielimy 230 mld przez 27 lat – wychodzi 8,5 mld, czyli OK. Te­raz dzie­limy to przez ilość Pola­ków (38,4 mln) i wy­cho­dzą tylko 222 zł, a po­dają 1910. Tylko 8,6 raza więcej! Ale cóż znaczy dla dzien­nikarza taka ba­ga­telka – gdyby było 50 razy wię­cej, to może by się zre­flek­tował.

A teraz te dane z raportu NIK.

Czemu podają teraz okres 9 lat (2007–2015), skoro wcześniej napisali o okresie 27 lat (1990–2016)? Ale cóż to jest te pomi­nięte 18 lat? – 2/3 ca­łości to tyle co nic, przynajm­niej dla dzien­ni­karza. A może raport NIK do­tyczył tylko tego krót­szego, a za ten dłuż­szy so­bie wy­extra­polo­wali? No to po­mnóżmy te dopłacone przez państwo 65,6 mld razy 3 – wycho­dzi 190,6 mld – czyli 39,4 mld mniej! Ot taka baga­telka.

Zaraz, zaraz... przecież zwykle chodzi o to jaki jest zysk z interesu per saldo, a tu­taj oka­zuje się że pań­stwo do­ło­żyło do gór­nic­twa tylko 1,2 mld (no do­kład­niej 1,1, ale o 100 mln to już naprawdę nie ma o co pod­nosić ra­banu). Za­tem gdyby wpływ z podat­ków wy­no­sił 1000 mld, a do­płaty 1001,1 mld – wy­szłoby dokładnie na to samo (!), a kwota do­płat byłaby o wiele bar­dziej prze­ra­ża­jąca.

I szkoda że tak nie było – bo doniesie­nie byłoby o wiele bardziej sensa­cyjne, więc ty­tuł mógłby być znacz­nie więk­szy.

A tak to wychodzi że każdy Polak doło­żył do górnictwa zaledwie 3,20 zł rocz­nie! (1,1 mld : 38,4 mln : 9 lat)

Wprawdzie zapłacił górnikom znacznie więcej, ale ol­brzymią większość tego przecież mu oddali.

Oczywiście Polak wolałby coś na gór­nictwie zarobić – chociażby 1 zł – bo węgiel pod ziemią pol­ską jest zdaje się wspólną wła­sno­ścią wszyst­kich Po­la­ków. Daw­niej podobno zarabiał, a te­raz... a może by kopal­nie sprywa­ty­zo­wać?

gruba             

W Grubej Kaśce

ANABIS

13 XII 2018

Tak się nazywał jeden z wielkich barów samoobsłu­gowych w Warszawie w cza­sach ko­muny PRL. Zda­rzyło mi się kie­dyś że zaj­rza­łem do niego aby zjeść coś obiado­wego. Nie zwracając uwagi na wielki upał (gro­żący nie­świe­żo­ścią po­traw mię­snych – czego by­łem świa­domy) nie­fra­so­bli­wie wziąłem pie­rożki z mięsem. Kiedy spró­bo­wałem, nie­omal ze­mdla­łem... nie to że mięso było odro­binkę nie­świeże – było prze­raźli­wie ze­psute! jak można było coś ta­kiego w ogóle serwo­wać??! co za sens?

Odniosłem pierożki gdzie trzeba; bez słowa zwrócono mi natychmiast pie­niądze, do­da­jąc: "Jest pan pierw­szy, który re­kla­muje"

Ale bezczelnie kłamią!... ale że nie miałem siły na awanturkę, coś mnie tknęło i po­sta­nowi­łem to spraw­dzić...

Obserwuję jakąś babinę, co wzięła pie­rożki. Je spo­kojnie jak gdyby nigdy nic. No cóż – po­my­ślałem – jest bar­dzo stara, więc chyba stra­ciła smak. Zo­ba­czę jak inni.

Następnie młody facet o wyglądzie pa­robka. Spróbo­wał, skrzywił się i zde­cydo­wanie odsta­wił. Pod­chodzę do niego i wyja­śniam że może je zwrócić, że otrzyma zwrot pie­nię­dzy przy­najm­niej. Popatrzył na mnie ba­ra­nim wzro­kiem i nic. No cóż – my­ślę – wi­docz­nie jest nie­obyty i wstyda się.

Z kolei widzę małżeństwo w średnim wieku, wygląda­jące całkiem–cał­kiem. Pie­rożki je ona – spróbo­wała, zasto­po­wała i po­wie­działa coś do męża. On spojrzał na nią z góry, jakby z wyż­szo­ścią – przysu­nął pierożki i zajada je... aż mu się uszy trzęsą. Nie wy­trzy­ma­łem – pod­sze­dłem i coś mu przygada­łem.

I tak na własne oczy przekonałem się, jak ludzie potra­fią być niewy­bredni, jak obrzy­dliwe rzeczy potra­fią jeść, i jak się nie sza­nują.

A teraz druga przygoda, potwierdza­jąca...

Koło domu odkryłem restaurację i za­cząłem do niej przychodzić z 7–lat­kiem po szkole na obiady. Były bez za­rzutu i bar­dzo smaczne – jak sta­ranne do­mowe. Trwało to ze 2 tygodnie, po czym obiady za­częły sta­wać się co­raz gorsze, a jedno­cześnie na co­raz więk­szej ilo­ści sto­łów za­częły  pojawiać się butelki z wódką. W końcu nie dało się już dłu­żej wy­trzymać; a tak było wspa­niale!

Rozżalony poszedłem do właścicielki i pytam, co się dzieje? Powiedziała mi tak: "Do­tąd nie mia­łam ze­zwo­lenia na po­dawa­nie al­ko­holu, a te­raz już mam. A obiady... niech pan na nich spojrzy [tu wskazała na tych piją­cych] – jak wypiją, to zjedzą byle co, więc po co mam się wy­si­lać?"

I rychło potwierdziło to się u moich znajomych...

Po turnieju brydża, poszliśmy w trójkę do restauracji na drobną przeką­skę z odro­biną alko­holu.

Wzięliśmy tatar, ale że był już polany jajkiem, wzbu­dziło to moją podejrz­li­wość – od­su­nąłem jajko, spró­bo­wa­łem – no tak, nie­świeży, a dla ukry­cia nie­smaku już polany jaj­kiem. Powie­dzia­łem o tym ko­le­gom, ale nic to – zjedli. A myśla­łem że są z ka­tegorii tych lep­szych.  

wnecie

Źle się dzieje z projek­tantami w in­ter­ne­cie

ANABIS

16 XII 2018

Pierwsza doskwieralność z jaką się człowiek styka to tzw su­presja spacji. Po­lega to na tym że kiedy edy­tor na­po­tyka 2+ spa­cje pod rząd to zamie­nia je na jedną. Jeśli pi­sze się coś ciur­kiem, to nie ma pro­blemu. Ale je­śli tekst wy­maga od­po­wied­niego roz­par­celo­wa­nia słów, usta­wie­nia ich w kolum­nach czy wreszcie styli­stycz­nego uwy­pu­klenia – trage­dia. Dziesiątki razy wi­dzia­łem jak lu­dzie się z tym mę­czą – na ogół sto­sują wypeł­nia­cze w postaci ciągu kro­pek  bądź myśl­ników, ale wy­gląda to nie­zbyt ład­nie. Ja to udo­sko­nali­łem poprzez póź­niej­sze  wy­bie­lanie do­pełnia­czy, tak aby były niewi­doczne. Niemniej to dość mę­czące.

Maniera ta jest prawdopodobnie relik­tem niemowlęc­twa internetu, kiedy to każdy bajt się li­czył – więc jeśli ktoś wsta­wił 2 spa­cje, za­kła­dano że to po­myłka i go wy­pro­stowy­wano. Zwróce­nie uwagi że to obecnie nie ma sensu, nie­kiedy wy­wołuje obu­rze­nie i od­po­wiedź za­ku­to­gło­wową: „To jest stan­dard!”

Druga doskwieralność jest wręcz nie­samowita. Otóż jest spore forum, z wieloma ty­sią­cami wąt­ków i wpi­sów, a nie ma w nim... sko­ro­wi­dza te­ma­tów z klasyfi­kacją ani czego­kolwiek co by go jakotako za­stąpiło – jest tylko zgrubny po­dział na 3 działy. Jeśli wą­tek za­mrze, to nie­spo­sób go odszukać. Po­nadto choćby człowiek czymś bardzo się in­tere­sował, to ni­jak się nie do­wie że coś ta­kiego było już dys­kuto­wane. Wy­gląda na to że projek­tant w ży­ciu nie udzielał się na żad­nym forum, i w ogóle nic go nie inte­re­suje. Ani na­wet nie wy­obraża so­bie że ktoś może być inny.

A dzisiaj właśnie wstawiałem post na dość pokaźnym forum, niby dla lu­dzi myślą­cych i wy­edu­kowa­nych.

Najpierw okazało się że edytor jest bardzo ubogi, ale nic to – da się wy­trzy­mać. Po­tem wy­szły na jaw kło­poty z za­czę­ciem od no­wej li­nii. Oka­za­ło się że enter to robi, ale wsta­wia do­dat­kowo linię pustą. Powiecie że trzeba było kliknąć <shift en­ter> – no to klik­ną­łem, ale nie dość że nie za­czął od nowej li­nii, to na doda­tek skasował spację po­przedza­jącą, zle­pia­jąc 2 wy­razy. W ten spo­sób wy­szło na jaw że pro­jek­tant jest analfa­be­tą i naj­praw­do­podob­niej nie zdołał w pod­stawówce na­pi­sać żadnego wypra­cowa­nia na pol­skim.

Ale w końcu ten post zredagowałem i kliknąłem „Obejrz przed opubliko­wa­niem”. Wi­dzę że jest po­myłka, więc roz­glą­dam się za kli­kiem do wzno­wie­nia edycji, no i... ni­czego ta­kiego nie ma – wręcz nie­sa­mowite! No to za­cznę od nowa, a z tym niech so­bie ro­bią co chcą. Tym ra­zem wszy­stko poszło do­brze, więc klik­nąłem „Publi­kuj” – i po chwili do­strze­głem że po­zo­stała jesz­cza jedna po­myłka. Zazwy­czaj jest moż­ność do­ko­nania po­pra­wek – przy­najm­niej jeśli nie upły­nęlo zbyt dużo czasu. Ale tutaj nic z tego – bo nie wi­dzę kliknięcia „Edy­tuj”. Podda­łem się – błąd jest drobny, więc niech tak zo­sta­nie.

Dopiero po kwadransie – podczas przeglądania dla rozrywki, zajrzałem do swo­jego pro­filu i oka­zało się że w nim jest „Klik­nij i edytuje” do mo­jego świe­żo wsta­wionego postu (i tak do­brze, bo prze­cież mogło być w ostatnich do­nie­sie­niach z Bra­zy­lii). I tak w końcu tę ostatnią po­prawkę wy­ko­na­łem (ale niepo­trzebne puste linijki po­zo­stały).

BTW

A na pewnym forum matematycznym przy rejestracji zażądano ode mnie podania daty uro­dze­nia. I to do­kład­nej. Za­pewne dla­tego aby ad­mini­stra­cja wiedziała czy ma do czy­nienia z Panną czy z Baranem.

 

W blokowisku

ANABIS

18 XII 2018

W 1965 musiałem zamieszkać w blo­kowisku. Był to dość spory budynek (10 pię­ter) w cen­trum War­szawy – kiep­skiej ja­ko­ści tzw oszczęd­no­ścio­wy: małe miesz­kania, ciemne kuchnie plus zsypy na śmieci (co zdaje się uwa­żano za wy­godę).

Podobno Gomułka powiedział (o lud­ności napływowej do miast): „To im wy­star­czy – po­winni się cieszyć. I tak mają lepiej, bo do­tąd  cho­dzili za sto­dołę”. Wie­rzę w to, bo gdzieś wyczy­tałem że już 100 lat temu twierdzono że bieda­kom nie warto robić ła­zienek z wanną, bo i tak będą trzy­mać w niej węgiel.

Przyzwyczaić się było bardzo ciężko, ale bynajmniej nie z uwagi na niską ja­kość miesz­kania. Trzepa­nie dy­wa­nów o 11–12 wie­czo­rem, gło­śne słu­chanie telewizji przy otwar­tych oknach, sporo psów wy­jących pół dnia na balkonie (no bo jak tak? bez burka w obej­ściu?), wy­rzu­canie śmie­ci przez okno,... Wal­czy­łem z tym, wtykając w drzwi kartki z wyja­śnie­niami że tu jest mia­sto, że wszy­scy są bli­sko sie­bie, że cha­łupy jedna przy dru­giej,... może to coś po­mo­gło: nie wiem.

Do tego jeszcze dozorczyni – „pani Marysia” – głośno przeklinająca, ale pra­co­wita i bardzo służ­bista. Niech no ktoś nie ścią­gnął z bal­konu obo­wiązko­wej flagi 1–ma­jo­wej przed 3 Maja – ale się wściekała i krzyczała. Nato­miast kiedy składała dziel­ni­co­wemu ra­port {kto? gdzie? z kim?} czy­niła to już dys­kret­nie, głosem nale­życie przyci­szo­nym.

Potem zastąpił ją młody dozorca z żoną i małym dziec­kiem – i zdarzyło się którejś nocy (miesz­kałem blisko niego), że obu­dziła mnie jego utar­cz­ka z grupką ludzi stoją­cych pod mieszka­niem i głośno roz­mawiają­cych. Wy­szli z domu po li­bacji, ale jesz­cze chcieli się na­ga­dać. Na próżno pro­sił ich o ci­szę – w końcu po­słał im ostrą tzw wią­zankę po któ­rej się ro­zeszli.

Na­stępnego dnia przyszedł do niego właściciel miesz­kania od libacji, prze­prosił, wrę­czył 100 zł i podziękował – po­wiedział że tak wła­śnie powi­nien do nich mó­wić, bo dopiero wtedy zro­zumieli i ani tro­chę ich to nie do­tknęło.

A w ogóle to ludzie co tam mieszkali byli bardzo lojalni wobec władzy (jak przysta­wało oby­wa­telom PRL). Kiedy nad­szedł Stan Wo­jenny w 1982 pró­bowa­łem na par­te­rze (tam gdzie wszy­scy przechodzą) wyklejać wy­cinki i ulotki z prasy podziem­nej, z naj­cel­niej­szymi ha­słami anty. Ani jedno się nie ostało dłużej niż kwa­drans.

 

„Ale i nie za­szkodzi”

ANABIS

 XII 2018

Pojawił się kiedyś w polskim tygodniku krótki ko­miks...

Teatr, trwa przedstawienie, w pewnym momencie ak­tor chwyta się za serce i pada na pod­łogę, kur­tyna.

Wychodzi dyrektor i oznajmia – Z wiel­kim smutkiem oznajmiam, że mistrz X.Y. nie żyje. Koń­czymy spek­takl. Kasa zwróci za bi­lety.

Głos z loży – Bulionu mu dajcie!

Dyrektor – Pan mnie źle usłyszał. X.Y. nie jest chory – on nie żyje.

Głos z loży – Bulionu, bulionu mu daj­cie!!

Dyrektor – Ależ proszę pana: Y. umarł, bulion mu nic nie pomoże.

Głos z loży – Ale i nie zaszkodzi!

 

ajananiej

 

 

„A ja na niej...”

 

 6  I  2019

To bardzo stara historia. Otóż odbył się kiedyś w War­szawie wieczór au­tor­ski młodych poetów, Opo­wie­dziano mi że młoda afek­towana poetka wyrecy­towała wiersz ilustrujący subtelne przeży­cia kobiety pod­czas stosunku mi­ło­snego w przeciwień­stwie do wul­gar­nego prozaizmu męż­czy­zny. Tak to so­bie zapewne wyobrażała.

Zapamiętałem tylko to co monotonnie odczuwał męż­czyzna. Jako seksi­stow­ski biały samiec nie jestem oczywi­ście w sta­nie wy­obrazić sobie subtelnych uczuć kobiety, więc sięgnąłem do li­stów miłosnych w necie. Oto rezul­tat:

Ona:  Pragnę co chwilę słuchać Twoich wyznań miłości

On:    A ja na niej leżę i ją pier­dolę

Ona:  Przy Tobie czuję, że świat pięknieje, a ja razem z nim

On:    A ja na niej leżę i ją pier­dolę

Ona:  Jesteś ciągle obecny w moich myślach, marzeniach, snach…

On:    A ja na niej leżę i ją pier­dolę

Ona:  To Ty jesteś kimś, dla kogo chcę żyć!

On:    A ja na niej leżę i ją pier­dolę

Ona:  Gdy jesteś gdzieś daleko, umieram z tęsknoty za Tobą

On:    A ja na niej leżę i ją pier­dolę

Ona:  Kocham Cię i będę to po­wtarzała wiecznie

On:    Skończyłem. Trzeba się przespać.

W nadziei że przyda się to feminist­kom, pozostaję... etc.

ajananiej

 

 

Scjentyzm

 

 11 III  2019

W rozprawie filozoficznej o scjentyzmie, po wielu wielu mądrych wypowiedziach ogólnych, znalazłem coś poniższego:

Z pojęciem scientyzmu – w szerokiej i dość jednomyślnej opinii – wiążę się postulat wysuwania tylko takich programów, które spełniają wy­mogi racjonalności; wiążę się też m.inn. postulat

„zapewnienia nauce empirycznej przez społeczeństwo warunków materialnych i duchowych niezbędnych dla jej rozwoju, a także zagwaran­towania należnego wpływu ekspertyzy naukowej na podejmowanie przez odpowiednie instytucje ważnych dla społecznego życia decyzji”

[zacytowane w cudzysłowie zdanie pochodzi chyba od H.Elstein lub S.Amsterdamskiego] 

 

Tak więc – pieniądze i władza – (mamonokratyzm?)

 

Wyczytane w zeszycie „Trzy nurty” – UW, Wydział Filozofii i Socjologii, 2006    

 

ppo

 

 

Polska Podziemna Obyczajowa

 

 13 III  2019

Dewianci seksualni byli zawsze – było ich mało (tak z 1%) i siedzieli cicho. Teraz sytuacja się zmienia – żądają wręcz, abyśmy ich sposób życia zaakceptowali, aby było o nich głośno, aby byli podziwiani, aby mieli przywileje. Co gorsze, żądają aby nasze dzieci były tak wychowywane, czyli w efekcie stały się zboczeńcami. To groźniejsze niż najgorszy bolszewizm. O wiele grożniejsze.

Niezbyt wiadomo czy za tą ofensywą nie stoją w cieniu jakieś potężne siły. Ale to nieważne! Ze złem trzeba po prostu walczyć – jestesmy przecież ludźmi, mamy dusze i sumienia. Zatem:

 

Próby demoralizacji nieustannie się nasilają – wygląda na to że oni nie odpuszczą.

Wydaje się więc, że nadszedł najwyższy czas na podjęcie kroków radykalnych.

Jak wiadomo podczas Wojny istniało Polskie Państwo Podziemne. Jego prerogatywy obejrzewały m.inn. walkę z demoralizacją społeczeń­stwa, która była naszym okupantom bardzo na rękę. Teraz mamy tyle okupantów wsród siebie, że ich trzeba powsciągnąć!

Z relacji wynika że Polskie Sądy Podziemne wyrokowały sprawiedliwie, a kary za wymierzone za demoralizację były umiarkowane.

Należy je powołać.

                               

ppo

 

 

Czasem otrzymuję listy – ale często są takie że nie ma sensu odpowiadać...

 

 16 III  2019

Oto coś na co odpowiedziałem, że dzięki temu listowi zauważyłem pewne drobne przeoczenie w swoim artykule.

Zapewne uznał że jestem durniem, bo odpisał „Nie o o to mi chodziło”, ale nie raczył dopisać o co mu chodziło.

Dla rozrywki list ten tu dokładniej przeanalizuję – to co z listu na czarno, a moje na granatowo, Voila:

..........................................................................

Dobry wieczór,

Niby grzecznościowe, ale nie bardzo. Kiedy nieznany mi człowiek mówi mi na ulicy "Dobry wieczór" zrazu traktuję to jako zwykłą zaczepkę i zwykle ignoruję. Lepiej żeby się najpierw jakoś przedstawił, a najlepiej aby od razu przeszedł do rzeczy.

Swoją drogą ten „Dobry wieczór” tak bardzo mi naprzeszkadał że ostatecznie uznałem go za zwykłe chamstwo.  Otóż czasem dzwoni telefon – mówię „Słucham” – słyszę „Dobry wieczór” i... cisza. Okazuję się że czeka aby ja mu odpowiedział „Dobry wieczór” – a to już naprawdę cham­stwo. Tak uczą akwizorytów prostacy co nie mają pojęcia o grzeczności – dawniej tak nie bywało. Teraz od razu po „Dobry wieczór” się odłą­czam – wcześnie po wyczekiwaniu na ciąg dalszy ryczałem „CZEGO!!” – pomagało, ale i tak był to reklamiarz.

piszę do Pana w sprawie dwóch artykułów, czy też wstawek, które umieścił Pan na swojej stronie. Mowa oczywiście o artykułach X i Y.

Teraz lepiej – tak powinien zacząć. Ale po co dodatkowo określa te artykuły jako „wstawki? Zaraz, zaraz... a skąd to „oczywiście” przed poda­niem tytułów  artykulów? przecież nie mogłem wiedzieć zawczasu co jest oczywiste, a artykuły żadnego rozgłosu nie uzyskały

Mimo wszystkich moich pozytywnych uczuć do Pana,....

Co tu mają do rzeczy jakieś pozytywne uczucia. Chyba jest przekonany że bez kadzenia nie można mi niczego powiedzieć. To w gruncie rze­czy jest obraźliwa insynuacja. Wygląda na to że zagłąda do moich zasobów, więc wie jaki jestem. Po co więc obraża?

... nie mogę nie powiedzieć że te artykuły są po prostu niesmaczne i nieodpowiednie.

Teraz widzę podwójne przeczenie! Oba "nie" muszę skasować, po czym zostaje: "mogę powiedzieć". W dodatku nie mam pewności czy aby z rozpędu się nie pomylił. Co mnie obchodzi że „może powiedzieć” – niech prostu mówi, tzn pisze.

Nie mówię nawet o samym stanowisku, które prezentują – według którego HHH bądź ruchy Benta i Centa być czymś złym – mimo tego że go­rąco się z nim nie zgadzam i to też uważam za błąd w dzisiejszych czasach – błąd z którego trzeba człowieka po prostu wyprowadzić.

Wyjaśnił źe moje artykuły są „niesmaczne i nieodowiednie” – i to „po prostu”! no, no. Ale przecież zgadza się z moim stanowi­skiem! No, niezupełnie – ja określałem wzmiankowane wyżej ruchy jako straszliwe, niemal zbrodnicze – a dla niego to tylko „błąd” 

Ja mówię jednak o samym sposobie napisania tych tekstów – jest nie na miejscu, jest bardzo agresywny

Niczego agresywnego nie dostrzegłem – po prostu nazwałem to jak należy – one są naprawdę straszliwe, a dla niego to... „błąd”.

A może to człowiek tak „dobrze” wychowany że nigdy nie ośmieli się znajmić „Pan kłamie”, lecz „Pan nieco przesadził”?

... i co boli mnie najbardziej wyraża stanowiska niepoparte merytorycznie,...

„boli” go z powodu moich artykułów? bo niemerytoryczne? – to już wiele razy widziałem – jak durnie nie potrafią napisać o co im chodzi, to pi­szą „niemerytorycznie” – to nie byle jako słowo – świadczy o wysokiej erudycji. Ech – tracę czas na czytanie nieciekawych bzdur.

a przedstawione tak, jakby wszyscy niezgadzający się z nim byli bandą idiotów.

Wcale tak nie napisałem, ale zapewne uważa że nie wolno zdecydowanie z czymś się nie zgadzać, aby nie urażać tych co się zgadzają. Modne.

Oczywiście, mogę po prostu nie wchodzić na stronę i o tym wiem, ale jednak lubię całość treści zamieszczanej na portalu i coś takiego godzi w moje poczucie prawidłowej dyskusji.

Co on bredzi? nie było żadnej dyskusji – i jak po tym wszystkim roi mu się że ma on „poczucie prawidłowej dyskusji”?

Proponuję artykuły zmienić, usunąć bądź opublikować sprostowanie.

A to już straszna bezczelność. Chamidło i tyle. W dodatku w ogóle nie napisał o co mu chodzi – więc niesłychanie głupie chamidło.

Anabis

Następna Ana­bis

              

 

do Czy­taj!

do Spisu

literatura, wypisy, urywki, fragmenty, ciekawostki, rozmaitości

2 Grud­nia 2002