Ł.Sławiński

Andrzej „Jelonek” Szymański

5 III 2003

Andrzej Szymański z Warszawy był znanym i wytrwałym brydżystą, a dlaczego wytrwałym – okaże się później. Nie zaliczał się bynajmniej do „jeleni” – grał bowiem dobrze, choć los uniemożliwiał mu odnoszenie sukcesów wybitnych. Tak więc przezwisko „Jelonek” miało wydźwięk pieszczotliwy.

Po raz pierwszy chyba był wymieniony publicznie w felietonie Henryka Niedźwieckiego pt „Gdzie jest trzynasty trefl?”, które to pytanie zabrzmiało na całą salę, kiedy nie zauważył zrzutki blotki blokującej zgranie przez rozgrywającego koloru typu: AK6543 – 987.

Dotąd natomiast nie opublikowano jego niesamowitego, bardzo odważnego bleffu:

Kiedy przeciwnicy doszli do 7 Karo – Jelonek będąc na wiście, skontrował z drugą Damą atu !

i jak można się domyślić, była to jedyna „odzywka kładąca” !

Andrzej Szymański rozpoczął studia matematyczne razem z Klukowskim i Szurigiem, i grał w słynnej drużynie „Warszawianka”. Po pewnym czasie musiał jednak zrezygnować zarówno ze studiów jak i z ambitniejszej kariery brydżowej. Przyczyną było ujawnienie się poważnej choroby – schizofrenii.

Nie popełniam tu nietaktownej niedyskrecji, jako że Andrzej nie ukrywał swojej choroby i bez zahamowań mówił o niej publicznie. Nie spotykał go za to żaden ostracyzm wśród brydżystów, lecz współczucie i... podziw – za to, że mimo wszystko ciągle do brydża powraca i wytrwale gra.

Około 1980 Jelonek – zafascynowany systemem „Bez Nazwy” – wstąpił do drużyny „bezpasowców” i ułożył z Jerzym Zagrodzkim bardzo zręczną przeróbkę „Bez Nazwy” pn „Jurand” (Jurek + Andrzej). Grali tym także w Turniejach Eliminacyjnych uzyskując w nagrodę wyjazd na turniej zagraniczny.

Częstszy kontakt z Jelonkiem, z racji wspólnoty drużynowej, skłonił mnie do prób dowiedzenia się – jak właściwie czuje się człowiek chory na schizofrenię ?

Widziałem bowiem, jak ciężko idzie czasem Andrzejowi gra (a dwa razy sam grałem z nim w turnieju) – choć trzyma się dzielnie i stara się zważać na grę, ale niekiedy aż pot ścieka mu z czoła z wysiłku.

Jedyne przybliżenie, jakie udało nam się uzgodnić, to „zmora” – coś co niemal każdy powinien jako tako pamiętać z wczesnego dzieciństwa, kiedy leżał chory z wysoką gorączką – uczucie zapadania się, połączone z przestrachem i niemocą. Jeśli ktoś to pamięta – wie z pewnością, że to straszne.

Ja wiedziałem tym lepiej, że przeżyłem atak zmory w wieku dojrzałym, podczas jakiegoś kollokwium na studiach. Po godzinnej ciszy na sali  (wszyscy w skupieniu pisali), nagle popadłem w stan zmory,  który zapamiętałem z dzieciństwa – ledwo powstrzymałem się od krzyku, lecz przymusiłem się do spokoju i po 10 minutach na szczęście mi przeszło.

Otóż Andrzej stwierdził, że tak mniej więcej czuje się przy stoliku, kiedy czuje się niedobrze. Czyż nie była więc wielkim sportowym wyczynem jakakolwiek gra w takim stanie ?  Z pewnością, była.

Kilkanaście lat temu Andrzej Szymański zniknął z życia brydżowego – zmogła go w końcu choroba.

Kto wie – może to właśnie brydż podtrzymywał mu radość życia i opóźnił ostateczną klęskę ?

 

Rozmaitości

 

Co nowego... 

do Spisu

Nie samym brydżem człowiek żyje:  do Czytaj!

5 Marca  2003

mailto Pikier

© Pikier.com

brydż, brydz, bridge, brydż sportowy, brydz sportowy, bridge sportowy, Pikier, Sławiński, Slawinski, Łukasz Sławiński, Lukasz Slawinski,