Mark
Twain |
Jak
redagowałem gazetę brydżową |
25
IX 2002 |
Ponieważ lekarz zalecił mi
dłuższy odpoczynek od literatury, a osobliwie od poezji, podałem się do dymisji
w „Ogonie Pegaza” i przyjąłem zaoferowaną mi posadę redaktora naczelnego w
„Wulkanie Sztuki Brydżowej”. Kiedy pierwszy mój numer posłałem właśnie do
składu, w drzwiach ukazał się mój dawno niewidziany znajomy – redaktor K.W. – i
położywszy rękę na sercu (widać było, że walczy ze wzruszeniem) wykrzyknął
patetycznie:
Przyjacielu,
jakież to piękne! wręcz genialne !
To
prawdziwa perełka, to humor najwyższego gatunku!
Niby
krótkie, proste zwroty, ale pisane jakże pięknym językiem !
I
ile w nich mądrości życiowej !
Po tych słowach położył mi
na stole kartkę i wyszedł łkając z uwielbienia.
Głęboko przejęty
natychmiast posłałem tę kartkę do składu, nakazując umieszczenie jej zawartości
na honorowym miejscu. Nazajutrz zjawił się Wydawca ze świeżym numerem w ręku:
Miałem do pana zaufanie, a tymczasem okazało się, że pierwszy
lepszy dureń może zrobić z panem co zechce. Ach, dlaczego tego nie
przeczytałeś, idioto? Przecież zajmowałeś się poezją !
Okazało
się, że zamieściłem krótki wierszyk brydżowy – zdaniem Wydawcy nie zasługujący
nawet na miano grafomanii i ze szczętem kompromitujący nasze pismo. Zabrałem
się do czytania: